
1
Najlepiej nie myśleć o krzywdzie, która została nam wyrządzona. Ilekroć wracamy do niej, odtwarzamy ją, pozwalając naszym oprawcom krzywdzić się na nowo. Najlepiej odpuścić.
Mądrości tej nauczył mnie Ajahn Brahmavamso Mahathera, opat klasztoru Bodhinyana w Serpentine w Australii Zachodniej, Dyrektor ds. Duchowych Buddyjskiego Towarzystwa Stanu Australia Zachodnia, Doradca ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Wiktoria, Doradca ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Australii Południowej, Patron Duchowy Bractwa Buddyjskiego w Singapurze oraz Patron Duchowy ośrodka Bodhikusuma Centre w Sydney.
W skrócie Ajahn Brahm – w tej formie jest najbardziej znany – przyszedł na świat jako Peter Betts.
Tylko gwoli ścisłości zaznaczam. Bo tak ogólnie, to chuj z nim. Tego też on mnie nauczył. Jego myśl, jakiś tydzień temu zaserwowana mi przez demoniczny algorym yt jest zachęcająca, acz niebezpieczna wobec mojego aktualnego postrzegania świata. Mnich utrzymuje, że najlepiej odpuścić, inaczej będziemy zwalczali ludzi, a nie zło. A ja lubię czasem powiedzieć: ten i ten człowiek = zło. Nie mogę całkowicie odpuścić…
Może zatem pójdę na jakiś (zgniły!) kompromis z tą myślą. Może będę mniej rozpamiętywał… Przy tym wskazywał tego i owego, ale od czasu do czasu. Niee, tak się nie da. Albo przyjmuję buddyzm za dobrą monetę, albo wypierdalam.
Dajcie mi chwilę.
Wypierdalam. Nie chciałbym się przepoczwarzyć w Tymona Tymańskiego, który wszelkie swoje skurwysyństwa tłumaczy buddyzmem. Nie dam rady. Jeszcze bełkocze przy tym jak amfetaminiarz w ciągu. Bądź – nie daj Boże! – jak nieborak w trakcie psychozy amfetaminowej.
A propos psychozy amfetaminowej. Nie przepadam za rapem, skub-dibi-ripi-bum-bapem. ALE. Posłuchajcie tego.
Taki los, taki sztos, takie życie, taki dil
„Na te problemy nie pomoże doktor Phil Nie pomoże Kolumbia, nie pomoże litr na blat
Nie pomoże Twoja matka, ani ex Twoja żadna
Bo ta droga – totalna destrukcja
Dla zdrowia gardło zalewa wódka
Choroba przyczynowo-skutkowa
Nałogowa psychoza amfetaminowa”
Niezły skub-dibi-ripi-bum-bap, co? To jest Rogal DDL z utworu (yikes) Vixa forever.W sumie „podmiot liryczny” też odpuszcza.
Wracając do tematu, buddyzm to religia.
Religia? „A komu to potrzebne?”.
Religia?! „Panie, daj pan spokój!”.
Religia stanowi mentalne disco polo. Gdybym był mniej uważny, szukałbym plusów w disco polo (i religii). Duży plus dico polo (i religii) jest taki – pierdoliłbym jako ktoś mniej uważny – że gdy ludzie słuchają tej „muzyki” (praktykują religię), nie wyrządzają nikomu krzywdy.
Serio? Żadnej krzywdy, nikomu? Co ty pierdolisz, mniej ostrożna wersjo mnie?
Co ty bredzisz, buddyjski Stramiku?!
Amerykański komik stand-upowy Anthony Jeselnik razu pewnego powiedział, że wszelkie jego żarty na temat religii są formą zemsty. Za to, że mu kazano siedzieć na lekcjach religii, jak był dzieckiem.
Ładna wypowiedź, ale nieco przesadzona. Zemsta! Nie da się tego przeprowadzić. Walki z religią nie da się nawet stoczyć, a co dopiero śnić o jakiejkolwiek wygranej, zemście. Równie dobrze można wierzyć w jakąkolwiek „wojnę z narkotykami”. Równie dobrze, Najdrożsi, możemy zatrudnić się w charakterze agentów DEA i myśleć, że cokolwiek wygramy.
Przesadzona też z racji tego, że Jeselnik ma może ze trzy żarty na temat religii.
Natomiast krzywda jest tu widoczna gołym okiem – zabierasz mój cenny czas, krzywdzisz mnie. W dodatku starasz się wbić mi do głowy określoną wizję świata, korzystając z faktu, że jestem chłonącym wszystko jak gąbka dzieckiem.
Ponadto ta wizja świata zakłada istnienie innej przestrzeni, innego życia, które nastąpi po życiu ziemskim. Jak można tak krzywdzić małoletni umysł? Teraz zamieniam się w Christophera Hitchensa, jestem już po chemii, rozświetlam pomieszczenie łysą glacą, moje słowa jeszcze bardziej wzruszają.
Jak można?! Grzmię w jakiejś sali konferencyjnej, wypełnionej ślepo wierzącymi we mnie małoletnimi ateistami.
„Przyjrzyjcie się ludziom, którzy mają na tyle tupetu, by mówić osobom w waszym wieku, że jesteście martwi, dopóki nie zaakceptujecie ich wiary. Jak można mówić tak obrzydliwe rzeczy dzieciom? Że możecie żyć tylko wtedy, gdy zaakceptujecie rządy autorytarne jednego Boga. Nie myślcie o tym jak o darze. Potraktujcie to jak zatruty kielich. Odepchnijcie go. Podejmijcie ryzyko samodzielnego myślenia. O wiele więcej szczęścia, prawdy, piękna i mądrości przyjdzie do was tą drogą”.
Pamiętajmy o ogrodach. Nie zapominajmy też o Carlinie, który pięknie obżartowywał religię. „Miliony martwych skurwysynów, tylko dlatego, że wszyscy udzielili złej odpowiedzi na pytanie o Boga. <<Wierzysz w Boga?>> <<Nie>> Boom. Martwy. „A ty wierzysz w Boga?>> <<Tak>> <<Wierzysz w mojego Boga?>> <<Nie>> Boom. Martwy. <<Mój Bóg ma większego kutasa niż twój Bóg>>”. Carlin mówił o wojnach religijnych. Jednak można go – symbolicznie – włączyć do wspomnianych przezeń skurwysynów.
Carlin przegrał wojnę, której nie było. Wykrzykiwał antyreligjne żarty i hasła w stronę ludzi, którzy się z nim zgadzali. Do swoich racji przekonał pewnie garstkę. Religia to zbyt mocny i zbyt podskórny, wtłaczany do krwioobiegu od pacholęctwa, przeciwnik. Jest umysłowym, psychologicznym pasożytem. Chorobą. Jej bakcyl szybko staje się elementem naszego jestestwa. Trzeba stoczyć niemałą wojnę z samym sobą, żeby prywatnie, osobiście odrzucić religię. Pomimo tego odrzucenia spustoszenie, jakie czyni towarzyszy nam często do końca życia.
W szerszym, globalnym planie religia jest nie do odrzucenia. Oznacza zbyt dużą atrakcję, podporę, wyjaśnienie niepowodzeń i światowej chujni (Bóg tak chciał, Bóg tak srał – miliony martwych, ale też gnębionych każdego dnia, do tego gwałconych, nie tylko fizycznie, ale jako się rzekło mentalnie, skurwysynów).
Zbyt wiele osób korzysta na jej istnieniu.
Carlin przegrał wojnę, która nie była wojną. Lecz ta przegrana jest tak samo piękna jak jego obżartowywanie religii.
Podejmując temat krzywdy ze jej strony w sytuacji pokoju, mogę się tylko „cieszyć”, że moja orientacja seksualna jest w oczach dominującego w Polsce systemu wierzeń słuszna (Cześć, jestem Jacek i jestem hetero, to jest mój komik out). Cała życiowa linia krzywdy, znaczona serią codziennych ciosów mnie ominęła. Czy to oznacza, że religia nic nigdy mi nie zrobiła?
A skąd bierze się popłoch egzystencjalny? Jak mi raz w tygodni śni się, że tego dnia muszę umrzeć, to czuję niewysłowiony żal. Łatwiej by mi było, gdyby nie wtłaczano mi od maleńkości, jako bezględnych autentyków, niepotwierdzonych teorii i historii dotyczących życia pozaziemskiego.
Religia to krzywda.
Nie potrafię odpuścić, Peterze Bettsie. Dlatego pewnie często będę wracał do Twojej znakomitej buddyjskiej myśli o odpuszczaniu i rady, aby nie myśleć o krzywdzie, ponieważ takie myślenie ją odtwarza, a ci, którzy skrzywdzili nas kiedyś, krzywdzą nas w ten sposób, na nasze własne życzenie, na nowo.
Będę tam wracał, Peterze, po więcej krzywdy.
2
Kiedyś w „Przekroju” była taka rubryka, którą na wykładzie (już nie pamiętam z czego) obżartowywał zmarły w tym roku prof. Tadeusz Zgółka. Zmarły dokładnie w kwietniu – jak podają media – po zakażaniu koronawirusem.
Zgółka był o tyle git, że wciąż kręcił bekę. A jak przez chwilę milczał, to z reguły czekał, aż ktoś inny zacznie ją kręcić.
W każdym razie była ta rubryka (przytaczam z pamięci) „Dzisiaj nie piszemy o”. I pisali w niej, o czym nie piszą.
Więc ja dzisiaj nie piszę o Davie Chappelle’u, który kiedyś coś znaczył dla społeczności komediowej zarówno w USA, jak i w Polsce.
Tydzień temu wyszła jego nowa nagrywka netfliksowa The Closer. Cheesus, fuckin’, Christ. Średnie żarty wtłoczone w bzdurną logikę, którą nawet średnio rozgarnięty pożeracz treści, a więc ja, jest w stanie poddać w wątpliwość.
Dobre teksty punktujące te bzdury dały mainstreamowe, mówiąc najkrócej: liberalno-lewicowe media, m.in. „Los Angeles Times”, „Forbes”, „The Independent”.
Z drugiej strony prawicowy, sympatyzujący z Republikanami „Fox News” od razu rzucił się w ramiona Dave’a. Tak samo jak, delikatnie mówiąc, konserwatywny komik Stephen Crowder. To jest mechanizm uniwersalny. Niegdysiejsza „lwica lewicy” Aleksandra Jakubowska dzisiaj gwiazdorzy w mediach braci Karnowskich, smalących cholewki do PiS-u.
To samo było zresztą z Ogórem. Nie wiem, co ten Miller. Żmije na swoich piersiach wychowuje, dziad.
Oglądając nowe gówno Dave’a, miałem w sobie charaktertystyczny wewnętrzny głos, który odzywał się czasem podczas polskich imprez stand-upowych.
„Nie klaszczcie, kurwa, bo on/ona pomyśli, że ma rację”.
Niestety. Ludzie głupie są, klaszczą. Na szczęście istnieją też ręce inne niż klakierskie. I te całując, oddalam się.
Chociaż może podam jakiś przykład bzdury, żeby nie było tak na „sucho”. Dave sięga po figurę pewnego amerykańskiego rapera, którego niedawne homofobiczne wypowiedzi bardziej oburzyły opinię publiczną niż mordestwo, którego przed kilkoma laty ów raper miał się dopuścić. Raper bredził coś w stylu: wszyscy, którzy kochają się prawidłowo i nie mają AIDS, śpiewają ze mną. Something like that. Brzmi jak żart, którym pewnie był.
Natomiast Dave rzuca: „W naszym kraju możesz zabić czarnucha, ale lepiej nie rań uczuć geja”.
Za chwilę dodaje, że raper kopnął społeczność LGBT „prosto w AIDS”. No i od razu, nie będąc, historykami, ani gejami (ani nawet „czarnuchami”) wiemy, że Dave pierdoli. Jakie AIDS? Czy my żyjemy w erze Freddiego Mercury’ego?
Czy my, David, jesteśmy zainstalowani w klubie gejowskim z filmu Akademia policyjna? Gdzie obecność adidasa jest niemal tak pewna, jak wąs pod nosem i policyjna czapka na łbie (o skórzanej kamizelce nie wspominając).
Pierdolisz pan jak Malik Montana, który w tekście utworu Papuga sugeruje, że jego prawnik jest pochodzenia żydowskiego. Jest mnóstwo takich prawników. W amerykańskich filmach. W Życiu Carlita chociażby kogoś takiego grał mr. Sean Penn.
Niektóre media wytknęły Dave’owi, że upraszcza sprawę rapera, który ponoć strzelał w obronie własnej. Wprawdzie uproszczenia faktograficzne to chleb powszedni żartów, tutaj można jednakowoż do Dave’a jak najbardziej się przyjebać. Powód? Od kilku lat faktografia odgrywa ważną rolę w jego wystąpieniach.
A tu taki klopsik. I inne, chujowe, zjawiska pogodowe, o których niżej.
Następnie Dave oddziela walkę o prawa obywatelskie osób czarnoskórych od walki osób LGBT. I powtarza wniosek z jednej z poprzednich nagrywek, że czarni odnosiliby o wiele większe sukcesy w tej walce, gdyby byli gejami. I tak przez całą nagrywkę. Dochodzi do licytacji krzywd.
Z której to licytacji Dave zgrabnie żartował jakiś czas temu, że jako „czarnuch” lubi bawić się w to z Żydami, zawsze ciekawy jak daleko się cofną, czy do czasów starożytnego Egiptu, czy może wymiękną wcześniej? Jakoś tak.
Do tego uparcie mówi „LGBTQ”. Od 2017, kiedy żartował z liter i z „Q”. A przecież każdy średnio rozgarnięty użytkownik internetu, czyli ja, wie, że to już jest LGBTQIAP. W dodatku „Q” i „A” oznaczają więcej niż jedną grupę. Nie wiem, ile jeszcze będzie liter, myślę, że do dziesięciu jest luz. Później można stworzyć jakieś słowo.
Właściciel Świata alkoholi na poznańskiej Starołęce ma propozycję. Nie jest ona – jak można byłoby się spodziewać – mocno chamska.
„Jaśkowiak zamyka miasto, żeby KOLOROWI mogli się przejść, a tu normalnego parkingu nie potrafi od dwóch lat zrobić”.
Kolorowi. Co Ty na to, David?
Wracając do Davida, pięknie utrącił łeb inicjalnej bzdurze o AIDS, jak również całej tej logice z dupki niejaki LZ Granderson, felietonista „L.A. Times”, pisząc, że z tym AIDS mógłbyś Davidzie swobodnie zamienić „LGBT” na „czarnych”. Okazuje się, że według statystyk blisko połowę nowych zarażonych wirusem HIV stanowią osoby czarnoskóre. Przy czym nie są to wyłącznie geje. Wręcz przeciwnie! Nieco ponad połowa nowych zawirusowanych przypadków wśród kobit stanowią czarnoskóre kobity, które w aż 92% przypadków zaraziły się wskutek kontaktów heteroseksualnych.
Na chuj to rozdzielać? To jest jedna walka. Powinna być. Czarni, Żydzi, do których Dave też strzela z procy (i to żartem dziwacznie prostym, to z kolei z „Forbesa” Dani Di Placido nazwał coś, co już widać od jakiegoś czasu, że zbyt wiele osób powiedziało Dave’owi, że jest genialny i on teraz myśli, że wszystko, co mówi to złoto).
Czarni, Żydzi, kobity (Dave czepia się też feministek i „czepia się” to jest dobre określenie, widać, że go boli, że nie wszyscy go podziwiają, że nie wszsycy klaszczą, że w dodatku ktoś ma czelność skrytykować; czepia się z subtelnością słonia w składzie porcelany, zwyczajnie męczy konia, twierdząc, że ma rację).
(Klaszczcie, mam rację, jestem znany i bogaty, co mi jakaś gejoza, jakieś lesby, nie do końca kobity i tranzystory – nie do końca chłopy i ściemnione kobity będą mówiły! JA mam rację, JA jestem prawdziwy, CHŁOP prawdziwy, w dodatku CZARNY, to ja się wycierpiałem, moi ludzie się wycierpieli, nie jakieś ludzkie wynalazki, tak, JA jestem nawet wielkodusznie po ich stronie, zobaczcie, miałem koleżankę; niestety cały ten special to utyskiwanie pijanego wuja na weselu, którego musisz posłuchać, bo coś tam.)
Czarni, Żydzi, kobity, „lesby” i „tranzystory”. Wszyscy razem powinni iść przeciwko Kaczyńskiemu. To chciałem rzec.
PS
Na koniec Dave – jak to określa Di Placido – „rytualnie” (prawda, już trzeci czy czwarty raz) opowiada tragiczną historię. (Ma być nie tylko zabawnie, ale także edukacyjnie, wuj chce nas czegoś nauczyć, przy okazji trochę się – haha, hehe, hihi – „wybielić”, a uzyskuje, przynajmniej w moim odczuciu, tylko niesmak) Poprzednio były to opowiastki o gnębionych za swój kolor skóry historycznych postaciach. Tym razem Dave w tej opowiastce bierze czynny udział. Jest to historia transpłciowej aspirantki komediowej Daphne Dorman, którą Chappelle poznał kiedyś tam, mieszkała w San Francisco, przypomniał sobie o niej przy okazji swojego występu w tym mieście i zaprosił ją na support.
Miło gest, Dave jest miły dla wszystkich, jest miły względem człowieka, grupy zdają się budzić w nim odrazę. W każdym razie okazało się, że Daphne wcześniej występowała tylko osiem razy w życiu. Występ przed Chappellem nie był udany, jednak później, podczas występu Dave’a, ale też w trakcie aftera, Daphne górowała, była niesamowicie zabawną królową imprezy. Pozostawiła po sobie dobre wrażenie. Po jakimś czasie, kiedy Dave wziął na sceniczny celownik osoby transpłciowe i doczekał się ze strony tych osób niezbyt pochlebnych reakcji, Daphne na Twitterze stanęła w jego obronie. Efekt: nagongka ze strony osób transpłciowych na Daphne, zakończona śmiercią samobójczą tej ostatniej.
Teraz tak: Dave, pijany wuj mówi nam – zobaczcie, miałem koleżankę, nie jestem anty-. Dodaje do tego bzdurę typu: Daphne była komiczką z ducha, jej ludzie to komicy, nie osoby transpłciowe, które praktycznie ją zabiły. Tutaj ważna kwestia: jest w tym zabiciu ziarno prawdy. Lewusy, w materii nagonek internetowych potrafią być równie bezwzględne i skurwysyńskie co prawusy.
Skurwysyństwo to nie jest cecha „wrodzona” lewicy czy prawicy. Skurwysyństwo to skurwysyństwo.
Wuj ni mniej, ni więcej próbuje nas tu wziąć pod chuj. Wywołać wzruszenie. Ale nikt o zdrowych zmysłach nie jest w stanie wzruszyć się pierdoleniem płaczącego wuja. Każdy średnio rozgarnięty uczestnik wesela, w tym ja, powie od razu: Wuju, co ty pierdolisz, gdyby Daphne się z tobą nie zadała, dziś by żyła.
PS 2
Na roaście Justina Biebera (2015) był taki żart, zaprezentowany przez Pete’a Davidsona.
„Mój ojciec zginął 11 września 2001 i zawsze żałowałem, że musiałem dorastać bez niego. Dopóki nie poznałem twojego ojca, Justinie. Teraz cieszę się, że mój nie żyje”.
Pozwolę sobie sparafrazować ten żart.
W tym roku nie wrzuciłem żadnego swojego stand-upu do sieci. Trochę, szkoda, ale obejrzałem stand-up Dave’a Chappelle’a. Teraz cieszę się, że niczego nie wrzuciłem.
Berlin, 11-13.10.2021