Bogurodzica 2

Fargo 3, American Gods, Bloodline 3, Twin Peaks… Mam tyle do nadrobienia. Klasycznego, pełnometrażowego filmu nie widziałem chyba z miesiąc z okładem. W dodatku skończyły mi się fajki i nie chce mi się iść do sklepu. Ale nie ma co smucić konia; w końcu dzieci w Afryce nie mają co palić. Wszystko przez ten pieprzony stand-up.

Wszystko przez tę ułomną jego odmianę, graną przeze mnie, w tym kraju ułomnym, nie ma czasu na seriale, bo dużo było do grania ostatnio, dużo będzie – przyszłość zapowiada się cudownie. Marzenie, którego nigdy nie śmiałem nawet posiadać ziszcza się; spuszcza się. Odkąd poznałem „Bogurodzicę”, miałem z tego „bekę”.

Bogurodzica, Dziewica,
Bogiem sławiena Maryja!
U Twego Syna, Gospodzina,
Matko zwolena, Maryja,
Ziści nam, spuści nam!

Tak to szło.

Lecz nieważna moja działalność. Nieważna działalność ziomków i ziomkiń na ziemiach polskich. Tzn. ważna, aczkolwiek jakby mniej. Netflix rozpieszcza nasze umysły cotygodniową dawką nowych produkcji z Zachodu, dosadzając do tego klasyki typu wreszcie tłumaczony, nieśmiertelny Richard Pryor.

Przez ten stand-up w domowym zaciszu oglądany, z radością pośród 4 ścian smakowany nie umiem już skupić się na filmach, nie umiem czytać książek. Bogurodzico Dziewico Maryjo! Na tę chwilę stoję na stanowisku, że w życiu się już naczytałem. Ciekawe kiedy nadejdzie moment, gdy będę mógł uznać, że w życiu się już naruchałem – nie znoszę tego wyrazu.

Ziści nam, spuści nam!

Dobra, coś o rodzimych sprawach. Zacznę od siebie. Nowy materiał nosi tytuł „Smucikoń”, jest zupełnie inny niż wszystko, co dotychczas zrobiłem. Trochę przestałem ściemniać, wcześniej chciałem „maskować strach arogancją” – jak to w rozmowie z Maronem zgrabnie ujął, omawiając swoje wczesne wyczyny, Dylan Moran.

Cisnąłem momentami na siłę kontrowersją i szokiem. Teraz idę ze spokojem. Komedia to spokój i prawda. Reszta mnie nie interesuje. Jakieś skakanie, szarpanie, atakowanie ludzi już nie dla mnie. Oj nie. Ja jestem małym skulonym strzępkiem materii, który lubi sobie skromniuteńko „kręcić bękę”.

Kryształowe Noce z kolegami Borkowskim, Zalewskim i Gadowskim wyszły cudnie. We wrześniu wracamy z kilkudniową trasą. Rzecz jest ponad podziałami, sami od początku do końca ją sobie wymyśliliśmy, nie było w tym żadnych managementowo-agencyjnych ingerencji, z którymi to ingerencjami mamy do czynienia na co dzień.

Które to ingerencje mają swoje ogromne plusy. Mają też kilka minusów. Np. te podziały, że ktoś jest ze Stand-up Polska i ktoś z Antraktu. A ja jestem, kurwa, najchętniej z Polski, z Ziemi i z kosmosu. Dlatego dobraliśmy się niejako naturalnie i z tego względu jest to rzecz wspaniała. Bez ciśnienia, bez presji. Życzę wszystkim takich Kryształowych Nocy.

Widzę, że scena polska działa organicznie, odbywa się takaż praca, pozytywistyczna z ducha. Modne stały się testowania wszelkiego rodzaju, open mici i super. Kiedy byłem stand-upowym aspirantem można było jechać na elżbietańską 6 na ostro do Kacpra i Abelarda albo do Warszawy do Stand-up Polska. Teraz od chuja tego i jest – jak powiadam – super.

Chociaż jest chyba tak teraz, że nawet jak jesteś scenicznym obszczymurem, to możesz mieć scenę, zapraszać ludzi, którzy mają sceny i oni Ciebie później też zaproszą, więc mamie, tacie możesz mówić, że jesteś Komikiem. A nie przeszedłeś przez stand-upowe wojsko jak ja. Jednak jebać to, nie będę smucił konia, niech każdy robi co chce.

Super też, że Stand-up Polska pokusiła się o strategię prowadzącą do mocniejszego zaznaczenia swojego wizerunku, poprzez postawienie na ludzi, których zadaniem jest ten taki typowo polski „rozpierdol”, czyli ma być mocno i głośno. Energia! Niech ludzie srają ze śmiechu! Mój brat Kryształ Gadowski sprawdził się jako nowy nabytek w tym kontekście.

I Mój Chrześniaczek, czyli Błażej Krajewski sprawdził się również.

Polska bowiem potrzebuje naszej wersji Pabla Francisca, Dany Carveya, Jaya Pharoaha. Czyli nie kogoś, kto bazuje na tekście, tylko kogoś, kto w prosty, acz nie prostacki sposób wykorzystuje swoje zdolności paszczowe. Potrafi naśladować głosy. Jest to talent, który należy docenić, nie ganić za zbyt małe ambicje sceniczne.

Jest to Mój Chrześniaczek, gdyż jak sam twierdzi beze mnie, mojej działalności scenicznej i mojego pierdolenia blogowego nie byłoby jego na scenie. Bardzo mi to schlebia i łechta moje ego oczywiście. Czasem jeszcze Błażejek mówi, że jakbym go zjebał na blogu, to nie miałby pretensji, wręcz przeciwnie.

No to masz taką niezjebę-zjebę, zjebę-niezjebę. Całuję Cię w czółko, Synku!

Dobrze, że Stand-up Polska zaczęła operować takim właśnie gościem (głosem, heh). Jakaś bezpretensjonalność; uczciwe przyznanie, że stand-up to, w takiej samej mierze co sztuka, również biznes wydaje się potrzebne. Tu nie powinny mieć miejsca święte artystowskie oburzenia i nieuzasadnione, wynikające z frustracji czy zawiści pretensje do Chrześniaczka.

Fajnie by też było gdyby Chrześniaczek nie miał ze swojego powodu kompleksów, nie pierdolił, że już nie chce robić głosów, bo to tani zabieg. Jeżeli reakcje są dobre i to sprawia mu radość, przynosi pieniądz, przy okazji dodaje wartości grupie, w której Chrześniaczek się znalazł, niech to, kurwa, robi nadal i rozwija. Ma błogosławieństwo swojego Ojca Ch.

„Ch” od „chuja” rzecz jasna.

Chociaż przyznam, że pokusa jest duża. Zjebać wszystkie proste zabiegi. A ten znowu o gównie, a ta znowu o chłopaku. I syczeć o Stewarcie Lee, Stanhopie, o tych wszystkich (dwóch, hehe) komikach-artystach, którzy dumnie, z podniesioną głową, kroczą przez upierdolone gównem pola komedii, nigdy nie idąc na łatwiznę.

Jest w człowieku, leży taka uśpiona kurwa: pogarda.

Lepiej jej nie budzić. Lepiej iść razem, próbować budować coś wspólnie. Pogarda to diabeł, którego wyjątkowo ciężko w sobie ujarzmić. Wiem co piszę i Wy wiecie co piszę, jeśli czytaliście moje historyczne (nie że ważne, tylko, że stare) wynurzenia nt. eliminacji do konkursu odbywającego się w ramach Antraktowego Festiwalu. No właśnie.

A co w Antrakcie?

To co widać. Tu też funkcjonują 2 „rozpierdalacze” – Pacz i Lot, którzy, with all due respect, nie uciekają się do jakichś wyjątkowo ambitnych zabiegów w celu opanowania i ujarzmienia publiczności. W prosty sposób docierają do, pozwolę sobie na to klasyfikacyjne ryzyko, osób o nieskomplikowanym usposobieniu.

Reszta szuka różnych, pisząc najoględniej, mniej „populistycznych”, sposobów. Chociaż tego określenia też nigdy nie lubiłem. „Populistyczny” kojarzy mi się zbyt politycznie. I teraz tak. Stanhope ma foty z Ronem Whitem, czyli „wieśniakiem” z Południa. I co? Louie udziela wywiadów wspólnie z Kevinem Hartem, bo zrobili głosy do jakiejś kreskówki. I co?

Świat się nie zawala!

Świat komedii jest różnorodny, cudowny. Nie byłby cudowny gdyby istniały w nim tylko Louisy C.K. Za chuja nie byłby cudowny gdyby funkcjonowały w nim tylko Keviny Harty. Jaki jest mój postulat? Idźmy razem tak często jak tylko się da. Bez wzajemnych jęków, złośliwości. Jeśli już złośliwości, to wynikające z życzliwości i tylko dla „beki”.

Pytanie jeszcze jedno. Czy Stand-up Polska będzie Antraktem 2? Nie wiem, acz można dostrzec symptomy takiego, przyszłego, stanu rzeczy. Ostatnio widzę nacisk na YouTube’a, chęć jak najszybszego wypromowania swoich komików. Wielka Trasa, która jest trochę jak Gala. Czy to źle, czy dobrze? Ani jedna, ani druga odpowiedź nie jest uprawniona.

Pędu do profesjonalizacji i komercjalizacji nie powinno się oceniać w kategoriach moralnych. Profesjonalizacja to nie pedofilia. Komercjalizacja to nie mordowanie dzieci. Powtórzę – niech każdy robi, co chce. Rozwija się, obierając różne ścieżki, część z nich może okazać się ślepa. Wszystko zweryfikuje czas. Ważne, żeby nie odpuszczać i takie tam. Mateuszki.

Takie tam mateuszki. Tak jak są michałki, czyli drobiazki, nie? Np. na stronie TVN24 jest dział Michałki. To ja wymyśliłem teraz, że takie coachingowe brednie są Mateuszkami; od Grzesiaka, tego syna szatana – polecimy sobie Hicksem, który za chuja nie mógłby czytać powyższych wywodów; czasy jednakowoż się zmieniły. Przykro mi.

Ziści nam, spuści nam!

Natomiast czego bym nie chciał. Żeby nie było wyścigów na to, kto bardziej rozjebie. Chętniej niż konkurs 4, 5, 6, 17 czy 29 skoczni (aren) wolałbym obserwować ucztę komediową, podczas której każdy z kucharzy stara się zainteresować wielotysięczną widownię w sposób doceniany również przez innych komików i inne komiczki.

Czy będziemy szli w tę stronę?

Ja będę się starał. Ale co ja mogę. Tylko się starać. I nadrabiać zaległości serialowe. Do tego za bardzo nie smucić konia. Jednakże obiecuję, że ze wszystkich sił swych będę się starał. Bogiem sławiena! Matko zwolena! Ziść nam wszystkim! Spuść nam wszystkim! Się! Gdzie tylko będziesz chciała! Na włoski, pyszczki, klateczki, na plecki. Na stópki. Na dupki.

Wszak To Ty jesteś Panią wszechświata! Ty jesteś Panią Stand-up Polska, Panią Antraktu i Panią wszystkich niezrzeszonych!

PS

Najlepszy stand-up, jaki widziałem w przeciągu ostatnich kilku miesięcy, ale też jeden z najlepszych, jakie widziałem w życiu to „Era korkociągu: Dave Chappelle na żywo w Hollywood Palladium”.

Dodaj komentarz

*