Abelard Giza gwałcił małe dzieci

03.03.2017

„Dorosły mężczyzna nie powinien interesować się reggae” – powiedział kiedyś jeden z moich ulubionych artystów, poeta Marcin Świetlicki. Oczywiście z przymrużeniem oka, jak to Świetlicki, dlatego jest jednym z moich ulubionych artystów; nigdy nie wiadomo, czy żartuje, czy nie. Niczym Jerzy Urban – najzabawniejszy człowiek w tym kraju. Tak samo można napisać, że stand-uper/stand-uperka, uogólniając: osoba z ambicjami artystycznymi w danej dziedzinie nie powinna pisać o tej dziedzinie. Chociaż zbiór esejów jednego z moich ulubionych powieściopisarzy Milana Kundery „Sztuka powieści” był wykurwisty.

Ostatnie dni pokazały w dodatku, że niektóre osoby bez ambicji artystycznych w danej dziedzinie nie powinny zabierać się za pisanie o tej dziedzinie. Nie masz zatem reguły. Jednocześnie nie masz w Polsce osoby pozbawionej ambicji artystycznych, która pisałaby w miarę ok o stand-upie. Wąskie grono teoretyków, którzy bardzo chcą być praktykami stand-upu obejmuje również moją osobę. I co mam począć, co począć?! Kiedy wymaga się ode mnie czegoś. Albo potępia się mnie za coś. Bo zrugam raz po raz kogoś za sceniczną omyłkę, brak oryginalności. Ale nigdy tym kimś nie będzie osoba związana z Agencją Artystyczną Antrakt. Otóż będzie, nieuki pierdolone.

Pewne rzeczy wydają mi się oczywiste. Myślałem, że czytelnikom i czytelniczkom tego bloga także. Najwyraźniej nie wszystkim. Ostatnio była taka dyskusyjka na FB. Kilka osób o niespełnionych ambicjach artystycznych (to jest tylko trochę przytyk, wszak każda wartościowa osoba o takich ambicjach czuje, że są one w mniejszym lub większym stopniu niespełnione) w dziedzinie stand-upowej zaczęło się pastwić nad nagraniem, w którym Wiolka Walaszczyk przyciąga na scenie do cipska Rafała Paczesia. Była to odpowiedź na nagranie, w którym Rafał Pacześ mówi, że kobiety nadają się do robienia bigosu, a nie na scenę.

(Serio? Muszę o tym, kurwa, pisać? Nie brzmi to za dobrze, wręcz żenująco, prawda?)

Pozwolę sobie zacytować – bez podawania danych autorów – dwie wypowiedzi, w których zostałem zaczepiony w kontekście wyżej wymienionych nagrań.

Jedna: „Najpierw widzimy video na którym Rafał Pacześ sprawia wrażenie totalnie nieprzygotowanego i otrzymujemy olbrzymią dawkę taniego seksizmu. Wiolka najwyraźniej wystepowala po Paczesiu i imo zostala trochę przez Rafała wyprowadzona z równowagi i chciała się odegrać. Wyszło jak wyszło czyli chujowo. Zamiast coverowania mieliśmy występy kto komu bardziej dojebie. Mam jeszcze tylko nadzieję, że Jackowi Stramikowi ta cała akcja nie umknie bo na swoim blogu piętnował już kilku komików (zawsze słusznie) ale jednak już nie można udawać, że obóz antraktu jest czysty jak łza.”

Druga: „Akurat Stramik to słaby przykład, bo pociśnie każdego poza Antraktem, a już szczególnie komików na poziomie, którego mógłby zazdrościć 😉 Także wątpię, żeby pocisnął Wiolce.”

Teraz zwróćcie uwagę na pierwszy akapit tego tekstu. W świecie żurnalistyki zwany również leadem. Wspominam w nim o moich inspiracjach, ulubieńcach, ludziach, których cenię. Są to: Milan Kundera, Jerzy Urban, Marcin Świetlicki. Jak, do kurwy nędzy, przy takich ulubieńcach, mogłyby mi się podobać nagrania, na których ktoś kogoś siłą przyciąga do cipska, a wcześniej ktoś mówi, że kobiety są podludźmi?! Musiałbym cierpieć na schizofrenię. Mróżkowy Edek musiałby we mnie pod rękę z Arturem nieźle tańcować, żeby takie wybryki sceniczne mi się podobały.

(Jeśli nie wiecie o co chodzi, polecam lekturę „Tanga”, nieuki pierdolone.)

Nie miałem zamiaru o tym pisać, bo dla rzetelności musiałbym jednocześnie otworzyć puszkę z gównem, które nie jest znakowane logiem żadnej agencji artystycznej. A jest tego w Polsce od chuja. Niestety. Kasztaństwa, jebania cudzych tekstów, zgranych schematów. Językowej retardacji i umysłowej tandety. Czasem mam wrażenie, że oglądam osoby wychowywane na kaszce z Joe Monstera i Demotywatorów – dwóch światów, których kompletnie nie rozumiem i które, tak długo jak żyję na tym łez padole, zupełnie mnie nie wciągnęły. (Może dlatego, że późno miałem Internet. Na pierwszym roku studiów kolega założył mi maila, a ja nie wiedziałem o co chodzi. Mało tego, do połowy studiów zarzekałem się, że nigdy nie będę miał telefonu komórkowego. To jednakowoż dygresja.)

Musiałbym co tydzień pisać o gównie. A gówno jest wszędzie. Czy znakowane logiem wytwórni, czy nie. Pojawia się i w fabryce bangerowców, i czasem w stajni tekstowców, których ambicje sięgają nieboskłonu. Gówno przelewa się też w strefie braku zrzeszenia. Chociaż ja bym tak nie dzielił. Antrakt, Stand-up Polska, Jazda Stand-up, Stand-up Tychy, Stand-up Trójmiasto, Szczecińska Liga Stand-upu, Wrocławski Stand-up, Comedy Lab, Stand-up Tczew, Stand-up Profanum i pozostałe biedactwa – niezrzeszeni, niezakontraktowani, szukający swego miejsca we wszechświecie. Dobra, pierdolę już za grubo. Nie dzieliłbym na grupy, każdy gra na swoje nazwisko. Tak czy nie? Przynajmniej ja tak mam (Bill Burr też tak ma, pamiętacie poprzedni special, a właściwie ja też tak mam, a Bill Burr tak ma bez też, Billu Burze, o Billu Burze, pokaż mi, gdzie chowają się nietoperze), że nie lubię grup. Nie lubimy grup. Razem z Billem Burrem nie lubimy grup. My. Bill Burr i Jacek Stramik!

I żeby było jasne – sam nie jestem wolny od gówna. Uciekam się do najprzeróżniejszych schematów, do wulgarności, do szokowania. Któżby nie chciał, żeby na jego plakacie widniała wypowiedź typu: „Najbardziej wolny od klisz obecnie pracujący komik”?

Odwołuję się do rekomendacji jakiej Stewartowi Lee na jego plakacie udzielił Ricky Gervais. Latami, kurwa. Się pracuje. Na takie. Coś.

Wszystko jest kwestią proporcji. Na koniec tego wątku wszystkim osobom, które bardzo łatwo i publicznie ferują wyroki dedykuję treść prywatnej wiadomości, jaką otrzymałem jako omówienie wspomnianej dyskusyjni: „To wygląda jak <> dla ubogich.”

Wejrzyjcie czasem w siebie, złóżcie jakąś samokrytykę najpierw, a później rzucajcie swobodnie inwektywami na prawo i lewo. W przeciwnym wypadku źle to wygląda.

Przy czym doskonale rozumiem mechanizm psychologiczny stojący za dużym „jaraniem się” komedią i w efekcie za tego rodzaju pierdoleniem. Oglądacie speciale, słuchacie podcastów, po czasie myślicie, że jesteście częścią tego wszystkiego.

Wydaje Wam się, że Bill Burr i Doug Stanhope to Wasi koledzy. Mnie się też tak wydaje momentami, spójrzcie kilka akapitów wyżej. Ale nic bardziej błędnego. Bycie częścią czegokolwiek wymaga wielu lat ciężkiej pracy. Wymaga upokorzeń i wyrzeczeń, na które wielu osób po prostu nie stać. Ponieważ są wygodniejsze opcje egzystencjalne.

I nie jęczcie, że „co nie mamy prawa się wypowiedzieć, przecież każdy ma prawo”. No niestety wg mnie nie każdy powinien mieć prawo swobodnej wypowiedzi. Chciałbym, żeby to było prawo reglamentowane. Jakieś testy powinny być. Językowe i IQ. Prawo wypowiedzi publicznej. Tak jak prawo jazdy. I chuj. Internet zniszczył tę planetę za sprawą możliwości swobodnego wypowiadania się jaką dał ludności. Gdyby dzisiaj zniknął, brakowałoby mi jedynie dwóch rzeczy. Memów z Kwaśniewskim i szkalowania Jana Pawła II.

Dobra, kurwa, dragi stygną, a ja mam jeszcze jedną rzecz do omówienia. Słynny już tekst w „Rzeczpospolitej”. I to jest trudny temat. Bardzo nieładnie tam napisano o Abelardzie Gizie, któremu polska scena stand-up (lubię czasem nie odmienić wyrazu obcojęzycznego, mój wewnętrzny polonista czuje się wtedy wolny) zawdzięcza sporo. Ktoś tam znowu pisze, że niby niepotrzebny ferment… A jak Ty byś się czuł, gdyby o Tobie napisano bardzo niedobrze? Każdy średnio znosi nawet nie krytykę, co niczym niepodpartą negatywną opinię na swój temat źle. Więc ferment jest uzasadniony. Mało tego, ferment jest potrzebny. W ogóle ferment to chyba pozytywna rzecz. Bez fermentu zasypiasz. A nie chcesz spać. Czy chcesz? Ja się wyśpię w grobie, a Ty? No właśnie.

www.rp.pl/Plus-Minus/302099940-Stand-up-i-roast-czyli-blaznom-wolno-wiecej.html#ap-1

Bohaterowie artykułu odcinają się od fragmentów dotyczących Gizy. Są one rzekomo wymysłem autora tekstu. Niejakiego Michała Płocińskiego. Bohaterowie piszą oświadczenia na forum FB założonym na potrzeby dyskusji o stand-upie (moja prywatna teza jest taka, że powstało ono z samotności. Nie oznacza to, że samotność – niczym ferment – jest czymś złym. Przeciwnie. Ale to temat na osobne DVD). Najśmieszniejsze jest to, że Płociński jest członkiem tego forum. Ktoś go tam dołączył już wcześniej. Przed publikacją tekstu. Po publikacji padały tam zdania i ogólnie nt. współczesnej prasy niepochlebne i nt. samego Płocińskiego. Czy to oznacza, że Płociński niczym małe dziecko wstydliwie przygląda się temu co nabroił? Niczym dziecko-bóg, trochę niezdające sobie sprawy, a trochę podniecające się tym, co zrobiło-zrobił?

A może jest Jokerem?

Swoją drogą dlaczego do ogólnopolskiej prasy teksty mogą pisać jakieś obszczymury, nie mające pojęcia o tym, co się wokół nich dzieje. Dla których research stanowi abstrakcję. Lenie i analfabeci. Dlaczego? Chociaż „RP” to prawicowe ścierwo. Więc w sumie jebać tę gazetę. Kto ją czyta? Prawnicy? Konserwatywni lekarze? Prawnicy konserwatywnych lekarzy? Konserwatywni lekarze prawników?

I gdzie leży problem? Dlaczego ferment? Skąd ferment? Giza ważny dla sceny. Bez niego nie byłoby sceny. Giza przyspieszył wszystko. Warto o tym pamiętać. Tzn. byłaby scena. Ale bez jego wtargnięcia z buta skandalu („but skandalu” – jestem grafomanem, it’s official, kids!). Bez późniejszego wspierania, marudzenia, zaangażowania w sprawy sceny. Ta scena byłaby mniejsza. Wolniej dochodziłaby do ludu.

Czy to oznacza, że nie można oczerniać? Ależ można. Memy pizgać. Że Abelard Giza gwałcił małe dzieci. Niczym JP2, hihihi.

Wszystko można. Lecz prawidła tekstu, który nie udaje (a ten tylko udaje) poważną analizę rodzimej przestrzeni stand-upowej wymagają więcej. Tutaj mamy historię przedstawianą z perspektywy jednej grupy interesu i tezy bez rzeczowego czy rzetelnego (do wyboru) omówienia. Tezy niepodparte konkretami.

Tak możemy bawić się w felietonach czy w opiniach na bileteriach. Ten żałosny, a ten zbyt wulgarny, tamten w ogóle nie śmieszny, jeszcze inny powinien się zabić i jak mógł kiedykolwiek powiedzieć tak okropną rzecz.

Do tego kwestia była ujęta tak, jakby Giza jako symbol wszelkiej chujni, tandeciarstwa, kabaretowości, a więc kasztaństwa, prostych rozwiązań, grania pod publiczkę funkcjonował w umysłach trzech bohaterów tekstu.

Podobno jednakże jest to opinia autora. Tak niefortunnie przezeń zestawiona z nazwiskami trzech wspomnianych komików. Skąd w takim razie autor wziął taką opinię, skoro polską sceną stand-upową interesuje się średnio albo w ogóle?

Tego nie wiem. I tu jest pies pogrzebany. Czyżby Płociński był Jokerem, którego Nolanowski Alfred podsumował krótko, pięknie i trafnie: „Niektórzy chcą po prostu patrzeć jak świat płonie”.

Nie wiemy. Nie dowiemy się dopóki sam Płociński nie otworzy pyska. Na razie palce trzech bohaterów tekstu wskazały na niego. Umówmy się zatem wszyscy, że jak na razie to Michał Płociński gwałcił małe dzieci. Chyba że udowodni, iż było inaczej.

Dodaj komentarz

*