Orły, Świetliki

„Napisz coś miłego dla odmiany. Ranking najprzystojniejszych stand-uperów” – rzekł autor bloga o stand-upie i hip-hopie Piotr Zdziarstek (jako artysta stand-upowy ukrywający się pod pseudonimem Piotr Splin), kiedy konsultowałem z nim jakieś tam kolejne w polskim stand-upie podjebanie żartu.

W ramach roasta Wiśniewskiego pojawił się motyw z roasta Biebera; już nie będę jątrzył i krzyczał głośno, o co chodzi. Kto wie, ten wie. W razie czego z wszystkimi chętnymi mogę podzielić się refleksjami na ten temat na tzw. „privie”.

Kogo chronisz, Jacek, kogo chronisz? Nikogo, kurwa. Ja pierdolę.

Ktoś jest tak niski, że może robić jako figurka na torcie podczas wesela. Zajebisty motyw. Śmieszny w chuj. Był na roaście Biebera – tak został potraktowany Kevin Hart. Pojawił się również na roaście Wiśniewskiego – zażartowano w ten sposób z Patryka Czebańczuka. Tyle.

Ale kto, no, kto, Jacek?!

Kurwa mać. Ludacris!!!

Wracam do pomysłu Zdziarstka. Myślę sobie – łechcące. „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”, a ja nie mam w sobie nic z homoseksualisty, więc zrobię to z perspektywy osoby heteronormatywnej. Zabawa!

Właściwie mam w sobie jedną taką rzecz: dużo butów i chyba za dużo ubrań. Ostatnio w mojej poznańskiej komnacie odwiedziły mnie Bękarty Stand-upu. Spojrzały najpierw na podłogę przy wejściu, później na wieszaki w korytarzu. „Ale ty masz dużo butów, Jacek; a ile kurtek!” – Lotek „Lubisz ciuszki, co?” – Karol.

Trochę lubię. Mamusia nieraz mówiła, że jestem jak „jakaś panienka”. Po tatusiu nieboszczyku, który w tajemnicy przed nią kupował sobie różne części garderoby za tzw. „zaskórniaki” (tak to określała mamusia).

Do rzeczy, do rankingu! Jak w każdym rankingu numerki mają znaczenie. Na tym polegają rankingi, kiedy numerki nie mają znaczenia – rozmawiamy o zestawieniu. Biorę pod uwagę tylko polskich stand-uperów. Zaczynamy.

Karol Modzelewski – nie mogło być inaczej, głęboki głos, symetryczny układ twarz, zarost przydający licu charakter, klasyczne ciacho działające na kobiety jak na mnie buciki.
Tomek Kołecki – kategoria „teen”, piękniutki, uroczo i leciuteńko sepleniący, piszczący, gdy szepcze, gdybym był 32-letnią nauczycielką w jego szkole, chętnie naraziłbym się na ostracyzm w pokoju nauczycielskim i usiadł mu na twarzy.
Maciek Adamczyk – wysoki, szarmancki. Bujna czupryna i pewność siebie osłabią niejedną kobietę, w każdym wieku. Prawdopodobnie wszystkie podstarzałe przedstawicielki płci pięknej chciałby takiego zięcia.
Patryk Czebańczuk – łobuzerski urok, mina buntownika z wyboru (albo bez powodu, jak kto woli), żadna podstarzała kobieta nie chciałaby takiego zięcia, większość niepodstarzałych dziewczynek chciałaby takiego męża.
Bartek Zalewski – delikatny problem stanowi garbaty nos, ale mosiężny wrocławski tors jest w stanie zrekompensować wiele mankamentów. Dziwnie mówi. Są teorie, że to wschodni akcent, takiż akcent komunikuje słowiańskość, a słowiańskość działa.
No i co teraz?

Właściwie to chciałem napisać o gali wręczenia Polskich Nagród Filmowych Orły 2016. Nie o Stuhrze, tylko o prowadzącym. Bo prowadzący też kiedyś robił stand-up.

Korci mnie. Żeby podpisać na siebie taki mały wyroczek. Spalić jeszcze jeden mostek.

No dobrze. Żegnaj sceno Klubu Komediowego! Ilekroć na Tobie stałem, byłaś mi lekką.

Chociaż może. To nie będzie aż tak gruba jazda. W sumie ciekawe, co będzie. Lecimy.

Dwa niezwykle interesujące wywiady ukazały się w ostatnim czasie. Jeden z twórcą PiS-owskiej (ups!) „Komediowej Sceny Dwójki” Michałem Sufinem, któremu dzięki koneksjom (szczegóły nieco później) i luźnemu stosunkowi (bo przecież nie będę pisał bezczelnie, że lojalistycznej postawie, pewnie Sufin nigdy nie poznał Kaczora) wobec nowej władzy udało się poprowadzić galę wręczenia Polskich Nagród Filmowych Orły 2016. Drugi z kultowym poetą Marcinem Świetlickim, któremu dzięki wybitnej twórczości literackiej i niepokornej postawie artystycznej udało się zostać poetą kultowym. Jeden niezwykle interesująco średnio mądry, drugi niezwykle interesująco bardzo mądry.

To nie jest tak, że ja nie lubię impro, otoczki stołecznego Klubu Komediowego i wszystkiego, co można wtłoczyć w szacowne ramy spektaklu. Tzn. wszystkiego tego rzeczywiście nie lubię (raz już o tym napomykałem). Prawda jest jednakowoż taka, że odkąd wiem, kto zacz, to nie bardzo mi po drodze z tym, czym Michał Sufin stara się być. Po kolei. Michał Sufin robił kiedyś improwizowany stand-up. Improwizacyjność tego stand-upu polegała na tym, że Michał Sufin pytał osobę w pierwszym rzędzie, czym ta osoba się zajmuje, osoba odpowiadała, że informatyką, wtedy Michał Sufin mówił: „I przychodzisz na stand-up?! Co mam Ci powiedzieć – idzie dyskietka, pendrive…”. Kiedy w pierwszym rzędzie siedziała studentka medycyny, Michał Sufin mówił: „I przychodzisz na stand-up?! Co mam Ci powiedzieć – idzie skalpel, lancet…”

Znałem to z występów na żywo, pierwszy widziałem w 2012 roku, w ramach sceny komediowej działającej przy ówczesnej edycji Koszalińskiego Festiwalu Debiutów Filmowych „Młodzi i Film”. Obok Michała Sufina widziałem wtedy jeszcze innego Michała: Kempę. Nie wiedziałem jeszcze, że kiedyś będzie mi dane poznać tych ludzi. Nie podejrzewałem, że będę kiedykolwiek w jakikolwiek sposób brał czynny udział w życiu scenicznym. Wszystko to jest dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Dziękuję tatusiowi, który na pewno obserwuje to wszystko, stojąc z szelmowskim uśmiechem u boku Pana, dziękuję mamusi, za to, że jednak zdecydowała się na drugie dziecko, dziękuję Darkowi Gadowskiemu, który zabrał mnie na ten jebany przegląd do Brzegu. „Do brzegu, Jacku, do brzegu…”

Wybaczcie, mam jakieś postnarkotykowe odjazdy w różne strony tematyczne i stany emocjonalne. Tak w ogóle lubię Kempę, jako artystę, jako człowieka, wiem, że Kempa lubi mnie (stan wiedzy na listopad 2015; ten blog trochę mi miesza w zakresie stosunków społecznych, uwierzcie). Kempa na roaście Wiśniewskiego stosował tylko swoje żarty, hihi.

Do meritum, czyli tym razem do Sufina: w pewnym momencie Michał Sufin przestał robić stand-up. Podejrzewam, że na występy nie przychodzili już informatycy i lekarze. Michał Sufin był wobec tej jakże dramatycznej sytuacji bezradny. Poza występami na żywo (jeszcze jeden widziałem w Gdańsku, na elżbietańskiej, gdy już przyjeżdżałem na otwarte mikrofony; nie chcę pisać open mici, „mici” – jak to wygląda) znałem także jego nagrywki youtubowe. I myślałem – Bóg powołał tego chłopaka do innych, bardziej wzniosłych celów.

Jakieś pisanie na pewno, trzasnął przecież w przeszłości „Warszawskie wersety”, kawałek solidnej, docenionej tu i ówdzie literatury. Dał zresztą przy okazji pierwszej wizyty Dylana Morana w Polsce wypowiedź dyskredytującą stand-up dla „Gazety Wyborczej”. Rozumiem to podejście. Ba! Poniekąd się z nim zgadzam. Literatura zawsze będzie trochę wyżej. Nie oszukujmy się. Pisarze są bardziej artystami niż komicy. (Mężczyźni są bardziej ludźmi niż kobiety, hihihi!) Każdy, kto się teraz oburzy, niechaj głęboko, ale tak głęboko w chuj, zajrzy w lustro i poduma nad własnym położeniem we wszechświecie. Wiem, że to trudne. Nie wiem za to jak głęboko i często zagląda tam Marcin Wieczorek, mniemam, że twórca Polskiej Ligi Stand-upu unika własnego wzroku; w każdym razie już nie jako stand-uper, lecz osoba lubiana, sprawny organizator, genialny manipulator… Kurwa, to do innego tekstu. Pomyliłem pliki. Ja pierdolę.

Chociaż w sumie… Też pasuje. Michał Sufin tak się zgrzebnie poobracał, że zdołał wznieść świątynię stołecznego Klubu Komediowego. Do tego niedawno, już za ultraprawicowych rządów PiS-u udało mu się wbić do telewizji swojego znajomego Macieja Chmiela, wyznaczonego przez prawicowych ultrasów, Kaczorów, Dudów, Pawłowiczów, cały ten pierdolony folwark na szefa Dwójki i wsadzonego tam brudnymi łapskami aktualnego telewizyjnego szefa wszystkich szefów Kurskiego. Wbił się tam z „Komediową Sceną Dwójki”, kiedy poprzednicy, czyli „Tylko dla dorosłych” odmówili wzięcia udziału w inicjatywie zwanej PiS-owską telewizją. Chyba nie mogę tego zdradzać, chociaż… jeśli to czytacie, to mogę. Szczerze mówiąc bardzo mi to zaimponowało, uwielbiam takie gesty.

Zastanawiam się obecnie, skąd ta nagła mania „kabaretu” literackiego, gdzie spektakle przerywane są rymowankami i piosenkami jak na akademiach szkolnych. To jest chyba całkiem świeże dziecko tego niespokojnego umysłu. Michał Sufin to teraz taki Piotr Skrzynecki, uciekający przed opresyjnym światem w kolorową nadrzeczywistość upośledzonego teatrzyku. Różnica polega na tym, że Sufin, w przeciwieństwie do Skrzyneckiego, nie ma swojej traumy. Sufin to taki Skrzynecki bez Holocaustu. A Skrzynecki bez Holocaustu to nie Skrzynecki. Skrzynecki bez Holocaustu to… Sufin. Muszę odłożyć dragi. Spieszę mimo wszystko uspokoić Sufina i innych artystów chcących uciekać przed złem tego świata do kabaretowych piwnic, Holocaust się powtórzy, jestem pewien (o tym też już napomykałem). Sztuka powoli chcąca osuwać się surrealizm, być może zaraz dadaizm, grzebiąca w formie, lekceważąca treść – to wszystko niepokojące trailery nadchodzącej tragedii.

Na podstawie lektury wywiadu i odbioru gali rozdania Orłów odnoszę wrażenie, że nasz Piotr Skrzynecki II mógłby być uradowanym, pozostającym na bakier z doraźnością artystą nawet za rządów Hitlera. Żydzi ginęliby za miedzą, a on robiłby uniwersalny, abstrakcyjny „kabaret literacki”, gdzie Starsi Panowie w lirycznych podrygach spotykają Tuwima oraz Gałczyńskiego, a lekko najebana Olga Lipińska wesoło instruuje swoich aktorów jak śpiewać.

*

Panu podobał się występ Macieja Stuhra?

Maćka Stuhra bardzo lubię, ale ja takich tekstów, jakie usłyszeliśmy z jego ust, nigdy bym nie powiedział, dlatego, że bardzo daleki jestem od komentowania codzienności.

To nie była codzienność. To satyra polityczna, komentarz polityczny.

Publicystyka jest też bardzo daleka od tego, czym zwykle się zajmuję. A jeżeli już wypowiadamy się na temat realności, to staramy się mówić to za podwójną gardą metafory. I w tym sensie nie mam takich doświadczeń, żeby móc odnosić się do Maćka Stuhra. Nie szukam takich treści, nie nawiązujemy do nich, głównie dlatego, że one się szybko dezaktualizują.

Jaką podwójną gardą metafory owinięty był żart, aby publiczność klaskała na słowo orgazm?

Chciałem zwrócić uwagę, że nie było tutaj żartu, jedynie próba sprowokowania ludzi do działania przy użyciu słowa orgazm. Dodatkowo brak reakcji jednych był dla nas tak samo ciekawy jak reakcja innych. Wydaje mi się, że w dobie „Cosmopolitana”, święte oburzenie publiczności na słowo „orgazm” padające ze sceny gali jest jednak pewnego rodzaju stosowaniem podwójnych standardów.

Źródło: http://www.polskatimes.pl/opinie/a/michal-sufin-na-gali-orly-2016-wykonalismy-ruch-kaskaderski-w-estetyce-wywiad,9489679/2/

Polecam lekturę całości. Aż obejrzałem to rozdanie nagród. Dzięki temu już wiem, dlaczego Stuhr tak mocno rozpierdolił swoim wejściem. Po prostu zgrabnie skrojonym tekstem odbił się od Michała Sufina, który wyglądał i zachowywał się na scenie jak rozpoczynający karierę uczestnik open mica („mica” wygląda doskonale). Przy czym nie mówię o takim Lotku, który od początku wiedział jak chwytać za gardło publikę, tylko np. o sobie, w fazie, w której rozglądałem się bezradnie po pomieszczeniu, a Ruciński syczał do mikrofonu bezpieczeństwa: „Do brzegu, Jacku, do brzegu…”

http://www.tvp.pl/filmoteka/wywiady-i-wydarzenia/polskie-nagrody-filmowe-orly/wideo/orly-2016-transmisja/24328620

Globy. Oscary. Orły. Sokoły. PiS. Kurwa. Holocaust.

Teraz jeszcze taki cytacik z Michała Sufina:

„Zatem jątrzenie i poszukiwanie przekroczeń, czasami rzeczywiście jest zaskakujące, ale jak długo dzieje się to na poziomie estetycznym, a nie na poziomie wartości, to wszystko jest w porządku. Dzięki takiemu podejściu, wiemy że mamy do czynienia ze sztuką. Coraz bardziej moje doświadczenie pokazuje mi, że jeśli chodzi o moją widownię, to jest ona zainteresowana eksperymentowaniem z formą. Nie jestem zwolennikiem przekraczania cenzuralnego w komedii. Nie jestem zwolennikiem prowokacji obrażającej i naruszającej prywatność odbiorcy.”

Komentując ten fragmencik, można pokusić się o tezę, że Michał Sufin nigdy nie uderzy w wartości typu Bóg, Honor, Ojczyzna, bo wtedy wszystko nie jest w porządku. Idealnie zatem wpisuje się w oczekiwania nowej władzy. Ostrze jego satyry nie będzie jej nawet łechtać. A nowa władza idealnie wpisuje się w oczekiwania Michała Sufina: da hajs i czas antenowy.

Zrobiłem sobie do tego wszystkiego mały research (w ramach urokliwej zabawy w prawicowego chuja polującego na „resortowe dzieci”), z którego wynikło, że tatuś Sufina, czyli Kuba Sufin został niedawno szefem Ośrodka Mediów Interaktywnych TVP. Czyli nie tylko ja mam powody, by dziękować rodzinie i znajomym za swoje obecne położenie. Wznieśmy hymn resortowych dzieciaczków!

*

Teraz moment, który poświęcę artyście innego sortu (lepszego, gorszego – pozostawiam Waszej indywidualnej ocenie). Może na początek wpierdolę tutaj jeden z moich ulubionych utworów Marcina Świetlickiego. Będzie to utwór muzyczny, który – jak wiele utworów tego artysty – uchodzi jednocześnie za wiersz.

https://www.youtube.com/watch?v=CM2romWRS3U

Kiedyś Świetlicki był bardziej prywatny – to jest właśnie utwór z kiedyś. Świetlicki kiedyś napisał, że patrzy w oko smoka (wawelskiego, symbolizującego w wierszu „Dla Jana Polskiego” przeszłość, historię, martyrologię, czyny bohaterów, zaangażowanie polityczne w poezji) i wzrusza ramionami. Za to był jebany, za to był też, rzecz jasna, kochany. Później zaczął załazić za skórę różnym środowiskom, od prawa do lewa.

Najpierw przytoczę rzeczony wiersz, później fragmencik wywiadu, o którym wspominam wcześniej, po czym – wreszcie – będę zmierzał do końca.

*

Dla Jana Polkowskiego

Trzeba zatrzasnąć drzwiczki z tektury i otworzyć okno,
otworzyć okno i przewietrzyć pokój.
Zawsze się udawało, ale teraz się nie
udaje. Jedyny przypadek,
kiedy po wierszach
pozostaje smród.

Poezja niewolników żywi się ideą,
idee to wodniste substytuty krwi.
Bohaterowie siedzieli w więzieniach,
a robotnik jest brzydki, ale wzruszająco
użyteczny – w poezji niewolników.

W poezji niewolników drzewa mają krzyże
wewnątrz – pod korą – z kolczastego drutu.
Jakże łatwo niewolnik przebywa upiornie
długą i prawie niemożliwą drogę
od litery do Boga, to trwa krótko, niby
splunięcie – w poezji niewolników.

Zamiast powiedzieć: ząb mnie boli, jestem
głodny, samotny, my dwoje, nas czworo,
nasza ulica – mówią cicho: Wanda
Wasilewska, Cyprian Kamil Norwid,
Józef Piłsudski, Ukraina, Litwa,
Tomasz Mann, Biblia i koniecznie coś
w jidysz.

Gdyby w tym mieście nadal mieszkał smok
wysławialiby smoka – albo kryjąc się
w swoich kryjówkach pisaliby wiersze
– maleńkie piąstki grożące smokowi
(nawet miłosne wiersze pisane by były
smoczymi literami…)

Patrzę w oko smoka
i wzruszam ramionami. Jest czerwiec. Wyraźnie.
Tuż po południu była burza. Zmierzch zapada najpierw
na idealnie kwadratowych skwerach.

*

Kiedy pewne poglądy robią się modne, przestają być pańskimi poglądami?

No, trochę tak… Ja wiem oczywiście, że wszystko co postępowe i rozwojowe jednakowoż lewicowe jest. Nie da się tego ukryć. Ale nie w wydaniu Krytyki Politycznej, przepraszam bardzo. I nie w teatrze Jana Klaty i jemu podobnych.

Andrzej Stasiuk mówił mi w wywiadzie: „Tak się złożyło, że zajmuję się literaturą, jednak dziedziną sztuki, a sztuka zawsze była bardziej na lewo”. A jednocześnie dodawał, że lewica, którą na co dzień musimy oglądać, nie jest dla niego niczym ciekawym („to jednak jest bicie piany i tematy zastępcze”).

No i dobrze mówił. Ja też mam serduszko po lewej stronie, ma się rozumieć. Ale nie mogę zaakceptować tego w tym wydaniu. Nie doczekałem się od nich niczego, pod czym bym się mógł podpisać.

Przesadza pan. Coś mi się zdaje, że pan ich twórczość nie za bardzo śledzi.

Ale to się wdziera, to jest jaskrawe! Co jakiś czas docierają do mnie te ich wszystkie wypowiedzi i te ich wszystkie dokonania. Mnie przeraża ich chęć bycia na państwowym garnuszku, naprawdę. Dobry lewak powinien być idealistą. Dotacje, dofinansowania, granty – oni głównie na to są nastawieni. Jeśli się z czymś walczy, jeśli się w coś wierzy…

… to za darmo się to powinno robić, a zarabiać na czym innym?

Tak.

Według tej logiki księża czy politycy poszczególnych ugrupowań też za darmo powinni robić. Chyba że uznamy, że akurat księża i politycy nie wierzą w to, co publicznie wyznają.

A pewnie, że tak! Jeśli się wierzy w Boga i w Polskę, to na pewno nie powinno się to wiązać z pieniędzmi. Bo wtedy i Bóg się mniejszy staje, a i Polska mniej polska.

Przypominam, że poeci, pisarze również biorą dotacje, stypendia, piszą podania…

No właśnie, a ja dziwny jestem, bo nigdy w życiu bym takiego podania nie napisał.

Może dlatego, że panu się udało, a niektórzy, choć też utalentowani, klepią biedę?

Bo piszą podania, a nie wiersze. I tyle. Bardzo niepopularną tezę propaguję: wszelka kultura – może oprócz bibliotek, muzeów czy wysokobudżetowego filmu – musi się obywać bez jakichkolwiek dotacji ministerialnych. Bardzo chętnie bym ministerstwo kultury zlikwidował.

I co zamiast?

Tylko Ministerstwo Dziedzictwa Narodowego. (śmiech) A poważnie mówiąc: w Ameryce nie mają ministerstwa kultury. A kulturę mają, wielu wybitnych artystów mają.

Źródło: https://opinie.wp.pl/marcin-swietlicki-czasami-mam-wrazenie-ze-zyje-nie-w-polsce-tylko-w-polsacie-6016712095990401a

Postawa Świetlickiego koresponduje z postawą stand-uperów, którzy mają wyjebane na państwowy hajs. Działają niezależnie. To jest piękne. Tego życzę Michałowi Sufinowi. Życzę mu powrotu do stand-upu, napisania materiału, który nie ucieka zanadto w „improwizację”. Nie wiem, kto jeszcze poza trupą z Klubu Komediowego chce powrotu Kabaretu Starszych Panów, jednakże wszystkim tym zboczeńcom i zboczenicom, fetyszystkom kurzu, kotar, starych skrzyń zamykanych na trzaskający zamek, zegarów z kukułką, porcelanowych zastaw, chuj wie czego jeszcze, wszystkiego, co jebie babcią i dziadkiem, wszystkim tym osobom życzę na ślepo, nie wiedząc, kim są, życzę im, żeby szeroko otworzyły oczy i rozejrzały się po świecie. Tam nie ma powrotu. Narkotyki i samotność zniszczyły Wam mózgi. To jest trupiarnia! Wszędzie pajęczyny i podobizny Wiesława Michnikowskiego!

Do tego wszystkim, którzy jeszcze tego nie mają, a chcieliby: życzę życia na własnych warunkach! Pierdolcie smoka, wzruszajcie ramionami jak Świetlicki, róbcie stand-up, miejcie gdzieś kabaret, nawet ten najbardziej wyrafinowany, „literacki”. Sztuka jest gdzie indziej. Gdzie? Chuj wie, ale raz jeszcze dziękuję tatusiowi i mamusi za możliwość poszukiwania.

Dodaj komentarz

*