Zrobiłem zestawienie dwóch cytatów: z Billa Hicksa, mówiącego o reklamie i z Rafała Rutkowskiego, zdradzającego słabość do Billa Hicksa. Wynik – śmiech. Czysty, pozbawiony pogardy. Wręcz życzliwy. Niczym poprzedni tekst, który nie był wymierzony w artystę, tylko z lekka piętnował korporację (taki ze mnie mały Tyler Durden i Pan Robot). Nie wszyscy zrozumieli, vide komentarze.
Tak w ogóle – to jest jedyne miejsce, w którym bez większego problemu odpowiadam na komentarze. Są dwa powody. Pierwszy: raz odpowiedziałem i uznałem, że będę konsekwentny. Drugi: mogę zrobić wyjątek, bo dostrzegam jakiś strzępek sensu. W necie – na YT czy FB nawet strzępka nie widzę. Od dawna mam niezmienne zdanie: ludzie komentujący w necie to przeważnie debile. Przeglądam sobie czasem komentarze nie tylko u siebie, ale na stronach innych komików. Pomijam jakieś strony dotykające polityki, szkoda czasu i nerwów. Na bazie fanstron komediantów: ludzie nie potrafią pisać, ludzie pierdolą przerażające bzdury. U mnie jak ktoś pierdoli i widzi, że nie odpowiadam, to przestaje pierdolić. Od czasu do czasu pojawią mi się jacyś korwiniści i inni pożałowania prawicowcy, kukizowcy, rasistowskie kurwy z logiem Polski Walczącej, żołnierzami wyklętymi czy biało-czerwonym profilowym, wszystko już dawno poblokowane.
Wiecie, co jest przerażające? Znikoma liczba ludzi, z którymi potrafię się porozumieć.
Czas na zestawienie cytatów!
„Here’s the deal, folks. You do a commercial – you’re off the artistic roll call, forever. End of story. Okay? You’re another whore at the captialist gang bang and if you do a commercial, there’s a price on your head. Everything you say is suspect and every word that comes out of your mouth is now like a turd falling into my drink”
– Bill Hicks
Dla nieznających angielskiego (znający omijają ten akapit) – Bill Hicks powiedział: Jeśli wystąpisz w reklamie, to nie jesteś artystą, tylko kolejną dziwką biorącą udział w kapitalistycznym seksie grupowym (chociaż gang bang oznacza akt grupowy, w którym uczestniczy jedna kobieta i kilku czy kilkunastu mężczyzn, spotkałem się również z przypadkami czegoś, co nazywa się Reverse GangBang, czyli jeden koleś, wiele panien – to już bardziej urokliwa opcja; co, kto lubi – przyp. aut.), sprzedałeś się, podlegasz wycenie. Wszystko, co mówisz jest od teraz podejrzane i każde słowo wychodzące z twoich ust jest jak gówno wpadające do mojego drinka/napoju (pewnie chodziło o napój bezalkoholowy, to było mówione w okresie abstynencji Hicksa, ponadto „drink” w angielszczyźnie to wszelkiego rodzaju napój – przyp. aut.).
„Mój guru tego zawodu, lewicujący, zaangażowany i bardzo, bardzo wrażliwy Amerykanin Bill Hicks już niestety nie żyje. Zmarł na raka w wieku 33 lat. Ale był stand up’erem z powołania. Jeździł po małych ośrodkach i po prostu walił prawdę prosto w oczy. Piętnował politykę Ronalda Reagana dlatego nigdy nie dostał dobrego czasu antenowego w telewizji. Wielu słabszych kradło mu żarty i skecze, a on nawet o tym nie wiedział. Był genialnym komikiem. Doceniony po latach stał się legendą ale za życia był zbyt kontrowersyjnym stand up’erem, nawet jak na liberalną Amerykę. Cenię go przede wszystkim za niezłomność i szczerość z jaką wykonywał ten fach na przekór okolicznościom” – Rafał Rutkowski
Źródło: www.e-teatr.pl/pl/artykuly/201808.html
Dodam jeszcze tylko nieco uszczypliwie, że Bill Hicks był 12 razy gościem programu króla amerykańskiej telewizji Davida Lettermana. Tyle, jeżeli chodzi o
„nigdy nie dostał dobrego czasu antenowego w telewizji”.
Ostatni występ Hicksa u Lettermana był najsłynniejszy, bo Letterman wyciął cały – 6-minutowy – set Hicksa. Stawiam tezę, że z powodu wątku przemocowego (Hicks mówił m. in. o tym, że będzie miał program telewizyjny polegający na ściganiu i mordowaniu pozbawionych talentu celebrytów, pokazywał jak strzela w głowę Billowi Rayowi Cyrusowi – nota bene ojcu Miley Cyrus), a nie, jak się powszechnie uważa, z racji żartów nt. religii. Sam Hicks stał na stanowisku, że chodziło o krytykę przeciwników aborcji. Jasny gwint. Analizując na szybko tematykę tego krótkiego wystapu, można dojść do wniosku, że na zaledwie 6 minut przypadło od chuja istotnych społecznie treści: krytyka celebryctwa, podwójnych standardów moralnych cechujących homofobów, głupoty pro-life’owców i chrześcijan.
Hicks się mocno wkurwił i przedstawił swoje stanowisko w 39-stronicowym liście do Johna Lahra, żurnalisty „New Yorkera”. Następnie niezłomnie piętnował charakteryzujące telewizję zapędy cenzorskie, niekonsekwencję (reklamy alkoholu przy jednoczesnym potępianiu narkotyków) i ogłupianie społeczeństwa w kolejnych występach scenicznych i wywiadach.
Po latach Letterman zaprosił matkę Hicksa, wyemitował wycięty set i przeprosił, powiedział, że nie wie, co strzeliło mu do głowy, ponieważ wedle jego opinii występ był genialny.
Właściwie to jest mój ulubiony występ Hicska. Zdyscyplinowany, spokojny, skrzący się niezbyt rozbudowanymi, dobrze podanymi żartami. Bez tego agresywnego, mało komediowego pojebaństwa, które ja kocham, ale rozumiem, że wielu ludzi może od Hicksa odstręczać.
I kto to mówi, kurwa.
Bardzo dobra jest rozmowa Dylana Morana i Marca Marona w podcaście tego drugiego. Zwłaszcza wątek o początkach. Moran mówi, że we wczesnej fazie swojej twórczości był przerażony. Strach na scenie maskował agresją, a w najlepszym razie wyostrzoną kąśliwością. I jakoś szło. Maron miał podobnie. W późniejszych fazach się uspokoili. Hicks, gdyby żył… A zresztą – takiego pierdolenia też nie ma co uskuteczniać. W każdym razie ciężkie początki to chyba przypadłość komików, którzy nie chcą za bardzo pajacować i żywią niechęć do rodzaju ludzkiego.
Jak powiedział Jerzy Pilch w odniesieniu do Czesława Miłosza:
„Nie żebym się porównywał, ale…”