Jednoręki komediant

08.01.2016

Mówienie, że człowiek, który zawodowo bawi ludzi jest wewnętrznie rozpierdolony i w życiu prywatnym bezustannie myśli o samobójstwie stało się irytująco powszechne. Jeszcze kilka razy ktoś powie „Robin Williams” na tej planecie, kilka innych osób umieści zdjęcie tego, dobrze w środowisku znanego ze swojego procederu, złodzieja tekstów z jakimś chwytającym za serduszko cytacikiem (nawet nie z samego Robina Williamsa, bo cóż ciekawego powiedział Robin Williams?!) i rzecz zacznie być niebezpiecznie irytująca.

Smutny komik to nie paradoks. Jest wielu smutnych komików. Właściwie im smutniejszy, tym lepszy. No, może nie lepszy, bo tu takie kategorie nie przejdą. Stand-up to nie olimpiada! Ani pluszowy miś, ani kwiaty, tym bardziej nie diabeł rogaty. Rzecz, kurwa, oczywista. Im komik smutniejszy, tym bardziej interesujący. Robin Williams nie był otwarcie, scenicznie smutny. Robin Williams chciał być – jak to się określa w Polsce – „skuteczny”. Dawać niezobowiązujący śmiech, rozbawiać za wszelką cenę. Nawet za cenę wielokrotnych oskarżeń o plagiatowanie.

Wątek dotyczący RW zaczyna się w 4:55, ale polecam przysłuchać się całości, zwracając uwagę na to, jak Joe Rogan mówi o znienawidzonym przez siebie plagiatorze Carlosie Mencii, a jak mówi o swoim koledze plagiatorze Robinie. – Każdy, kto wykorzystuje pomysł kogoś innego powinien być traktowany jak gówno – to odnośnie Mencii. – Co zrobić, Robin miał taki styl – to odnośnie Williamsa. Różnica jest ogromna. Wiecie, co to oznacza? Joe Rogan jest człowiekiem. W związku z tym nie jest obiektywny. Wiecie, kto jest obiektywny? Obiekty. Rzecz, kurwa, jasna Joe Rogan, w odbiorze przestrzennym, również stanowi obiekt. Jednakże obiekt obiektowi nierówny. Obiekt ludzki, oddychający znacząco różni się od obiektu nieludzkiego, nieoddychającego. Kaloryfer jest obiektywny. Joe Rogan i każdy inny człowiek nigdy nie będzie. Obiektywizm to mrzonka.

Lubię mówić… z Tobą. Jakoś tak woodstockowo się robi w tym tekście, zamknięty w moim wnętrzu poznański hipster krzyczy: ble! Do brzegu, Jacku!

Lubię mówić „obiektywis”. Niczym ks. Oko, który nie potrafi wymawiać –izmów na końcu wyrazów. Dżenderys, homoseksualis, obiektywis. Przysłuchajcie się kiedyś. Jest to bardzo śmieszne. Jak cały ks. Oko. Jak cały kościół katolicki. Jak każda religia.

Dobra. O co w takim razie chodzi z tym smutnym komikiem i kto to jest?

Smutny jest Louis C. K., smutny jest Marc Maron, smutni są ci, którzy mówią na scenie o swoim smutku. O rozterkach. O egzystencjalnej chujni. Smutna jest Jen Kirman (musiałem wymienić jedną kobietę, uważam się za feministę; co oczywiście i niestety nie oznacza, że nim jestem).

Kim innym jest komik, który na scenie zrobi wszystko, żeby Was rozbawić, a w życiu zmagający się z ciężkimi epizodami depresyjnymi, kim innym natomiast jest komik walczący z traumami na scenie, dzielący się nimi z publicznością. Kim innym jest (w sumie był, lecz jako przykład jest) Robin Williams czy Jima Carrey, aktorsko, mimicznie, scenicznie perfekcyjni, kim innym jest Louis C. K. bądź Marc Maron, którzy z nieudacznictwa, porażek, zmagań z ludźmi i ze sobą uczyli sceniczną siłę. Paradoksalnie otwarcie epatującym smutkiem komikom o wiele dalej do samobójstwa niż tym, którzy wciąż zmuszani są do udawania.

Z figury smutnego komika drwi nieco Stewart Lee w specialu „Carpet Remnant World”. Pierdoli tam coś w rodzaju: „<>. Moja żona była na jednym z takich występów, mówiła, że końcówka okazała się zaskakująco jak na występ komika wzruszająca, co zmusiło ją do płaczu. Pytam ją: <>. Ona potwierdziła. Ja na to: <>. Być może wywodzę się z lat 80., można mnie nazwać oldschoolowcem, ale uważam, że jeżeli ktoś płacze na występie komika, oznacza to, że komik powinien zmienić zawód. (…) <>. Zamknij mordę. Oddawaj swoją nagrodę, idioto (Stewart Lee mówi o smutnej komedii w kontekście nagród, jego ofiarą jest Russell Kane, komik, który zrobił nagradzany program dot. umierania ojca – przyp. aut.). Wszyscy nasi tatusiowie nie żyją. Wszyscy umrzemy! Kim w końcu jesteśmy?! Jesteśmy tylko mięsem wtłaczanym do grobów! Nie słyszycie takich rzeczy zazwyczaj podczas wesołego weekendowego wyjścia na imprezę, prawda? Smutna komedia budzi we mnie obrzydzenie! Smutek komika jest obrazą dla zwykłych ludzi, zwłaszcza podczas recesji. <> (…). Smutna komedia: <>. Spierdalaj, wracaj do Nowej Zelandii, żałosny smutny, nieistniejący komiku”.

https://www.youtube.com/watch?v=9MxBTz0Ybc4

Wątek smutku komika czy, myśląc szerzej, smutku artysty jako obrazy wobec zwykłych ludzi przypomniał mi casus mojej siostry, która w opinii o filmie „Godziny”, przedstawiającym m. in. historię legendarnej pisarki, zmagającej się z depresją samobójczyni Virginii Woolf, powiedziała coś w stylu: „Wszystko pięknie, tylko ludzie na całym świecie mają prawdziwe problemy, brakuje im pieniędzy, dzieci głodują, a ona nie miała za bardzo powodów…”.

Kilka lat później moja siostra, pomimo udanego życia rodzinnego, takiego o jakim zawsze marzyła i spełnienia w życiu zawodowym, trafiła do psychiatryka, targana nawracającymi epizodami ciężkiej depresji. Była tam dwukrotnie. Z tego okresu dobitnie wrył mi się w pamięć osobliwy szczegół z jej mieszkania. Okna bez klamek, które wykręcił mój szwagier. Po tym jak raz, w przypływie maniakalnego szału, prawie skoczyła z czwartego piętra.

Smutny komik obraża swoim smutkiem zwykłych ludzi? Smutny komik może opowiedzieć o tym, co czeka zwykłych ludzi. O tym, co ich ominie, jeśli będą mieli szczęście. Lub o tym, co sami mieli nieprzyjemność doświadczyć. Bo smutek komika niczym nie różni się od smutku zwykłych ludzi. Tak, jak komik niczym nie różni się od zwykłych ludzi. Tak czy siak: jebać zwykłych ludzi.

Dodaj komentarz

*