Ja. Pierdolę często bezmyślnie, krzywdząc słowami ludzi, że nie da się słuchać nikogo poniżej 25. roku życia. Nie tylko w stand-upie. Lecz również w życiu. Jest to rzecz jasna hiperbolizowanie. Da się słuchać ludzi, którzy nie ukończyli 25. roku życia. Czasami. Przeważnie jednak nie. Haha, hehe.
Anthony Jeselnik opowiadał, że w wieku 23 lat dostał na jakichś warsztatach poradę, żeby na scenie mówić o sobie. Szybko zorientował się, że to nie działa, bo w tak młodym wieku nie ma niczego szczególnego do opowiedzenia. Niczego szczególnego nie przeżył. Z inspiracji niejakiego B. J. Novaka, którego zobaczył w jakimś klubie, jak sadzi krótkie żarty dotyczące tematyki przeróżnej, postanowił zatem spróbować czegoś takiego. Wypaliło. Kiedy otrzymał pierwszą ścianę śmiechu, uznał, że tak będzie najlepiej. Oto geneza stylu Jeselnika, krótkimi, genialnymi żartami, których nie sposób nazwać osobistymi czy intymnymi rozrywającego nam mózgi. Chociaż za sprawą ostatniego (cudownego!) speciala „Thoughts and Prayers” pokazuje słoweński blondyn nieco inny kierunek. W pewnym momencie zaczyna rozważania na temat stand-upu, przekraczania granic, swojego postępowania komediowego. Nie dziwota. Wszak były chłopiec Amy Schumer kończy w tym roku 36 lat.
Biorąc pod uwagę prawidłowość, zgodnie z którą komediant zaczyna się po 40. (są oczywiście wyjątki, np. Pete Davidson), strach pomyśleć, co Jeselnik zrobi z naszymi mózgami za lat 10. Weźmy takiego Stanhope’a, który wierci w umysłach uważnych słuchaczy dziurę i wsypuje tam swoje znakomite myśli. Robił to już przed 40. Mimo wszystko dojrzałość, przeżyte niepowodzenia, gorycz wynikająca z konieczności przebywania na tej pojebanej planecie uatrakcyjniają człowieka i artystę. W październiku miałem okazję widzieć Stanhope’a na żywo. Jezus Maria. Paradoksalnie było to przeżycie nierealne. Trudno uwierzyć, że ten człowiek naprawdę istnieje. Robił same nowe rzeczy, część pewnie umieści w nowym specialu, część wyrzuci na zawsze. Grał ponad półtorej godziny. Wcześniej jeszcze support – człowieka z Norwegii, który przez 20 minut napierdalał samymi wspaniałymi żartami. Podam przykład jednego. Tak jak zapamiętałem.
„Chciałbym, żeby istniał gen homoseksualizmu, który niczym zespół downa byłby wykrywany prenatalnie. Z przyjemnością obserwowałbym wtedy jak zmieniają się poglądy osób wierzących odnośnie aborcji”.
Bum, kurwa.
Sam Stanhope był po prostu Stanhopem. Nie ma co za dużo opowiadać. Jest to stand-up brutalny, prawdziwy, genialny. I przede wszystkim bardzo dojrzały.
Taki sam – bardzo dojrzały – jest stand-up Dylana Morana, którego miałem okazję zobaczyć w Gdańsku. Obok mnie widziała go może setka osób, co świadczy o tym, że Polacy mają stand-up (ten najfajniejszy, czyli zagraniczny) w piździe. Jakoś mocno mnie to nie przeraża. Przyzwyczaiłem się do tego, że Polacy mają wiele rzeczy w piździe. Np. zdrowy rozsądek. Na co wskazują wyniki ostatnich wyborów. Hihi.
Nie tylko dojrzałość łączy Stanhope’a z Moranem, łączy ich także zamiłowanie do picia na scenie. Za sprawą speciali tego nie widać, na żywo jednak najebka jest mocno wyczuwalna. Zwłaszcza pod koniec występu. Niektórym może to przeszkadzać w odbiorze. Ja mam pełen luz.
Starość uzasadnia wiele rzeczy. Smucenie konia (przywiozłem to określenie z Ż., zaraził mnie nim lokalny gangster, współorganizator eventów) i egzystencjalną gorycz. Starość przynosi także stand-upową mądrość. Oczywiście nie wszystkim. Starość jest jak narkotyki. Nie wszystkim służy. Cholera wie, co dostanę od niej ja. (Ten tekst ma wiele dziwnych konstrukcji syntaktycznych, wybaczcie.) Niemniej – jako rasowy smucikoń – czekam na nią z niecierpliwością.
PS
Zakończyła się druga edycja Antrakt Stand-up Festiwalu. Bardzo udane zajmujące, interesujące, ekscytujące trzy dni. Wieczór impro z gościnnym udziałem Abelarda Gizy. Konkurs ze zwycięstwem Rafała Paczesia, drugim i trzecim miejscem odpowiednio Pawła Chałupki i Michała Leji, Polską Racją Stand-upu, czyli wieczorem dotyczącym Polski, polskości, rodzimej codzienności (z Rafałem Rutkowskim, Tomaszem Jachimkiem, Wiolką Walaszczyk, Katarzyną Piasecką, Karolem Modzelewskim, Abelardem Gizą, Mariuszem Kałamagą, Jackiem Nochem, Kacprem Rucińskim w roli prowadzącego i do tego moją skromną osobą).
Odbył się też panel dyskusyjny pod hasłem „Stand-up – u progu rewolucji?”. W znacznej mierze inside’owy, bez udziału publiczności. Dowiedzieliśmy się m. in., co w mijającym roku było najważniejsze dla poszczególnych uczestników, jakie są ich priorytety w działalności stand-upowej, a także scharakteryzowaliśmy podziały środowiskowe, co mnie w kontekście moich wstrząsających i mających wpływ na środowiskową rzeczywistość tekstów blogowych na temat eliminacji w szczególności interesowało. Do tego dowiedziałem się ciekawej rzeczy od Karola Kopca odnośnie jego odbioru jednego z wpisów. Karol uczestniczył również w festiwalowej Gali Finałowej.
Użyłem w tym tekście dwa razy wyrazu „odnośnie”. Wkurwia mnie to i stanowi moją obsesję. Nie używać za często tych samych wyrazów! Stąd chyba bierze się pęd ku znajomości jak największej liczby jednostek leksykalnych. W każdym razie – jeszcze odnośnie (kurwa!) Festiwalu: w tym roku było lepiej niż w roku ubiegłym. Na tej podstawie można wysnuć wniosek, że za rok będzie jeszcze lepiej. Czekamy więc. Na przyszłoroczną edycję. No i na starość.