23.10.2015
Ponoć w zeszłym roku, po finale Antrakt Stand-up Festiwalu, lekko wstawiony Patryk Czebańczuk podchodził do niektórych uczestników i mówił coś w rodzaju: „Może nie wygrałem oficjalnie, ale jednak wygrałem, bo tylko ja mam treści”. Patryk uważa się za komika, który ma coś istotnego i oryginalnego do przekazania światu, artystę pragnącego dawać do myślenia, nie tylko budzić śmiech. Przebija to z opisów wtłaczanych do wydarzeń z jego udziałem oraz rozlicznych deklaracji samego zainteresowanego, które to deklaracje składają się na obraz idącego pod prąd buntownika z Łodzi. W dniu krakowskich eliminacji do tegorocznej edycji festiwalu, a więc 9 października, w ramach porannej toalety, umyłem uszy z wyjątkowym pietyzmem. Nie chciałem, by wieczorem jakaś doniosła treść niepostrzeżenie mi umknęła.
Jest podobny do Araba, pomylono go z Abelardem Gizą, bywa świadkiem absurdalnych zachowań ludzkich typu dziewczyna zamawia drinka w barze, ale nie potrafi tego zrobić, kiedy już dostaje wybór, mówi „tak” (zupełnie jak u Darka Gadowskiego: – Sos czosnkowy, ostry czy ketchup? – Tak!). Nakrył rodziców na seksie, swoją opowieść wieńczy kalamburem, na który o dziwo wpadł też Mariusz Kałamaga, chcący swego czasu nagrywać filmiki z postacią imieniem Anal-Iza. Do tego łodzianin, niczym Jim Jefferies, zauważa, że gdy mężczyźni przeżywają orgazm, wyglądają jak osoby upośledzone. Są to zdecydowanie treści. Patryk ma treści. Czy Patryk ma coś istotnego i oryginalnego do przekazania światu? Proszę znaleźć odpowiedź w powyższym streszczeniu.
Sceniczną sprawnością i nieco łobuzerską bezczelnością zdobył Patryk serca publiki. To za sprawą jej decyzji członek Stand-up Łódź przeszedł do listopadowego finału. Umiejętnie odbił się od poprzednika, który torturował widownię swoim setem. Był to wykonawca tak niestrawny, że aż smakowity. Konrad Sołtys, bo tak nazywa się ów delikwent, był pierwszy raz na scenie. Opowiadał o jakichś castingach do radia i programu tanecznego. Słuchanie tego nieomal sprawiało fizyczny ból. Konrad S. ilekroć mówił, że był głodny, masował się po brzuchu, naśladując odgłos burczenia, co później parodiowało na scenie kilku uczestników.
Nie mógł tego parodiować Michał Leja, który wylosował niezbyt dobrą pierwszą pozycję. Pierwszy ma z reguły ciężko. Prowadzącemu, czyli Karolowi Modzelewskiemu było bardzo ciężko na początku – sam przyznał, że aż się lekko wystraszył niechętnie reagującej widowni. Później poszło. I prowadzącemu, i Michałowi, który dał solidny, przemyślany set. Dzięki temu został zakwalifikowany do finału decyzją organizatorów. Niewątpliwym objawieniem wieczoru był Jacek Noch, który nie mógł nie zdobyć serc krakusów. Chory na stwardnienie rozsiane Jacek ze sporą dawką uszczypliwości opowiadał o perypetiach dotkniętego chorobą człowieka zmagającego się z codziennym życiem oraz ludźmi. Żarty krótkie, umiejętnie złożone, puenty mocne, trafiające – użyjmy gazetowego określenia – „w punkt”.
W Krakowie była jeszcze cała galeria ciekawych postaci. Dla przykładu Cezary Sadowski, który niczym wybitny bilardzista przybył do lokalu o nazwie Gwarek z własnym sprzętem – mikroportem. Miał więc dwie wolne ręce. Czy zrobił z nimi coś dobrego – np. zabił się? Nie. Czy powiedział coś interesującego – np. „powinienem się zabić”? Nie. Cezary ma nagrywkę na YouTubie pn. „Cezary Sadowski – demo”. Nagrał to sobie w domu czy jakiejś ciemni. Robi kawałek swojego materiału, a także zwraca się do publiczności. Dodam tylko, że kultowe już wśród wyjątkowo miłych i życzliwych stand-uperów polskich nagranie zrealizowane jest bez udziału publiczności. „Cezary Sadowski – demo” – kto nie widział, ten niech ogląda czym prędzej. Wszak nie znamy dnia ani godziny. Przed śmiercią trzeba to zobaczyć.
Cezary Sadowski, były członek kabaretu Pod Grzybem. Chciałbym w tym miejscu użyć przekleństwa. Ale postanowiłem, że chociaż w jednym tekście obejdę się bez wulgaryzmów. Są trzy powody. Kraków – miasto poetów, malarzy, nie przystoi. Reklamy – FB nie chce promować tekstów z wulgaryzmami. Objętość – poprzednie dwa teksty miały zdecydowanie za dużo znaków, chciałem jakoś ograniczyć ich liczbę, wyrugowanie przekleństw to pierwszy sposób, jaki przyszedł mi do głowy.
Wracając do eliminacji, ciekawie zaprezentował się Konrad Kaliszka, spowolniony typ z frapującymi one-linerami, nielękający się elips i pauz. Styl określiłbym banalnie jako „alternatywny” lub, podkradając szufladkę amerykańską, „weird comedy” Do jednych trafi, inni będą narzekać i czekać na jakiś wulkan energii, który nie pozwoli im się skupić na jednej myśli nawet przez sekundę. Konrad Ka ma duży potencjał. Chciałbym go oglądać w przyszłości.
Potencjał ma też Cezary Ponttefski, niegdyś – niczym Tomek Kołecki – najmłodszy komik w Polsce. Czarek był najmłodszym komikiem w Polsce w okolicach roku 2011, miał wtedy 16 albo 17 lat, oglądałem jego wyczyny na YouTube zanim sam zdecydowałem się wejść na scenę. Szczypta dobrych pomysłów, niezobowiązujące delivery, „mam na was wyjebane” wypisane na twarzy, wszystko to jest dobre. Pytanie, czy Czarek zbyt długo nie zajmuje się byciem obiecującym.
Nie wiem, czy obiecujący jest Juliusz Sipika. Wydaje mi się, że niezbyt. Inaczej myśleli członkowie Stand-up Łódź, przygarniając go do ekipy. Lecz my znacząco różnimy się chyba nie tylko w tym względzie. Mniejsza. Juliusz ma drugą grupę inwalidzką. Przez cały, dotyczący głównie niepełnosprawności set zaczepiał Jacka Nocha, mówiąc coś w stylu – „my tam z Jackiem byśmy zrobili furorę”, chodziło o paraolimpiadę, koncerty organizowane przez fundację Anny Dymnej i inne społeczno-kulturowe aspekty niepełnosprawności. Raczej idący w dosadność i szokowanie niż w żarty Juliusz Sipika nie zdobył serc publiczności.
Nie zdobył ich również Wojtek Pięta, który mimo wszystko bardzo się starał. Wyginał, żywiołowo gestykulował, wykręcał twarz i członki. Zderzenie energii Wojtka ze ścianą przeważnie milczącej, momentami delikatnie podśmiechującej się publiczności dawało efekt przekomiczny. Konkluzja jest następująca: Wojtkowi bardzo się chce. Mnie się nie chce jakoś specjalnie go besztać. Dobry, uśmiechnięty chłopak o nieskomplikowanych pomysłach, chcący robić brzydkie rzeczy. Patrząc na takich ludzi, życzę im czasem jakiejś tragedii, śmierci kogoś bliskiego, rozwodu rodziców, bolesnego rozstania, nałogów. Traumy budują artystów.
W Gwarku nie pojawił się Paweł Górka, obdarzony wadą wymowy brzuchomówca, który odgrywa swoje postacie, ruszając ustami. Wszystko wskazuje na to, że Paweł jest buntownikiem w dziedzinie brzuchomówstwa, ponieważ jawnie ignoruje prawidła tej sztuki. Jak mu poszło? Dlaczego najgorzej? I czy Paweł ma treści? Więcej na ten temat w tekście dotyczącym Gdańska, gdzie ostatecznie się pojawił.