Nowe wspaniałe ścierwo

24.09.2015

Lewis Black w swoim ostatnim specialu „Old Yeller – Live at the Borgata”, nagrywanym nie po raz pierwszy w miejscu ozdobionym scenografią opartą o jeden z obrazów swojego ojca, zdradza, że ojciec zaczął malować w wieku 60-ciu lat, a skończył, kiedy miał 83. Zapytany, dlaczego przestał, odpowiedział – jak wyjaśnia Black – „w jeden z najlepszych możliwych jak na osoby parające się sztuką sposobów”.

Ojciec Lewisa Blacka odpowiedział: „Skończyły mi się pomysły”.

Chciałbym w tym momencie płynnie przejść do zagadnienia nowych pomysłów w stand-upie i jednocześnie uniknąć banału. Dlatego zamiast napisać coś w stylu: „Nowe pomysły w każdej dziedzinie artystycznej są najważniejsze”, napiszę: sratatatatatatatatatatatatatata.

Są różne modele tworzenia nowych rzeczy w stand-upie. Sposób pracy może wpływać na częstotliwość ich powstawania. Bill Burr i Louis C. K. przyznają, że w ogóle nie piszą. Bill Burr, posiadając zalewie zalążek pomysłu, rozwija go na scenie. Jeździ po klubach całej Ameryki, stosując tę metodę i w ten sposób przez jakiś czas, partiami, powstaje to, co widzimy później za sprawą speciali. Podobnie działa Louis C. K., który nic nie zapisuje, bo po zapisaniu odetchnąłby z ulgą i od razu zapomniał, najlepsze pomysły zostają w pamięci, tak się poznaje, że są najlepsze. Zapytany, czy nie obawia się bombingu, szczególnie na początku drogi do nowego speciala, kiedy ma zaledwie jeden czy dwa zarysy pomysłów, a solidne 10 do 15 minut do zrobienia w jednym z nowojorskich klubów, odpowiada, że nie przejmuje się już za bardzo perspektywą bombingu. Zdarzało się to wielokrotnie. Przynajmniej obecne tego wieczoru osoby, które znają go pobieżnie np. z doniesień medialnych i nawet nieszczególnie lubią, utwierdzą się w przekonaniu, że jest chujowy i przereklamowany. To też coś dobrego.

Bill Burr i Louis C. K. wypuszczają speciale z dużą częstotliwością, odcinając grubą krechą nowe od starego, zawstydzając tym samym wszystkich leniuszków, którzy jeżdżą z tymi samymi rzeczami po kilka lat. Jak trudne jest stworzenie zajmującej godziny, której każdy element jest przemyślany i nie stanowi gry na czas świadczy chociażby świadectwo Louiego (kurwa, jak ksiądz; ksiądz Jacek Wiosna Stryczek – zawsze wyskakuje w wynikach, gdy wpisuje się Str… na YouTube).

Louie podczas memoriału Geore’a Carlina dał następujące świadectwo – przez 15 lat trwało w jego przypadku zbieranie materiału na pierwszą godzinę. Z tej godziny nie był specjalnie zadowolony. Później, kiedy odważył się mówić o sobie, o tym, czego się wstydzi, a nie o transporcie publicznym i innych bzdurach (chociaż wczesny Louie też jest spoko) nastąpiło pierdolnięcie w karierze i stylu pracy. Zaczął wystrzeliwać z siebie speciale prawie co roku.

Podobne ambicje ma Chris Rock, który traktuje nowe ścierwo jak nową powieść, albo nowy film, podając za artystyczny wzór innego słynnego nowojorczyka, mianowicie Woody’ego Allena, który przecież pizga swoje utwory wręcz hurtowo. Nowy rok, nowe ścierwo. Pisząc „ścierwo” mam na myśli materiał, czyli „shit”, jakoś wolę tłumaczyć to jako „ścierwo”, nie „gówno”. W każdym razie materiał, nie special. Chris Rock chyba nie wydaje speciali w każdym roku. Pochłaniają go inne aktywności typu aktorstwo. Nie wiem.

Do końca nie wiem też, jak Chris Rock tworzy swoje rzeczy, nie jestem jego wielkim fanem. Jestem za to fanem Jimmy’ego Carra czy Anthony’ego Jeselnika, którzy tworzą swoje rzeczy w sposób odmienny od Louiego czy Billa Burra. Są świetnymi tekściarzami, piszą żarty absolutne i zamknięte, bazujące na skrzętnie zaplanowanym tekście. Dodanie do nich choćby jednego słowa lub zabranie jakiegoś drobnego elementu niszczyłoby je w zupełności. Za mało przeklinam w tym odcinku. Niszczyłoby je w chuj.

Na przecięciu tych dwóch modeli pracy znajduje się metoda wspaniałego Dave’a Attella, który ślęczy nad kartkami i latami dopracowuje pojedyncze żarty. Dave Attell mówi, że żart nigdy nie jest skończony oraz, że przez większość czasu pracowanie nad materiałem polega na siedzeniu nad kartką i nienawidzeniu samego siebie. Pewnie dlatego w jego ostatnim specialu, obok – w większości – świeżynek, znajdują się też żarty, które w różnych wersjach pojawiały się przy wcześniejszych okazjach. Co ja tu narobiłem w poprzednim zdaniu?! Wtrącenie we wtrąceniu. Dziwnie mi się pisze. Pierdolnąłem sobie dzisiaj tatuaż na palcu. Nie żebym go czuł, to drobne znamię. Zwyczajnie odwraca uwagę od działania pisarskiego. Jebać.

Jeżeli chodzi o nienawidzenie siebie, to na koniec powrócę do „ścierwa”. Zdarza mi się używać tego określenia także w odniesieniu do polskich realiów. Absolutnie nie w znaczeniu pejoratywnym. Powód jest prosty. Z niezbyt dużym entuzjazmem podchodzę do słowa, którym operuje się w rodzimych warunkach, mianowicie „program”. Jest to słowo zdecydowanie zbyt poważne. Jak dla mnie. Znam i lubię osoby, które mówią „program” o swoim ścierwie. Ja natomiast o swoim ścierwie wolałbym mówić „ścierwo”. O ścierwach innych osób zresztą też. Czasami mówię po prostu „materiał”. Ale to ja tak robię. Ja jestem zjebany. Może rzeczywiście potrzebujemy programów. Póki nie mamy speciali. Chuj wie.

Dodaj komentarz

*