W 2002 roku, w ramach nagrywki Comedy Central Presents, Bill Burr przyznał, że nie znosi programu MTV Cribs, przedstawiającego dobytek gwiazd, ponieważ ogląda tam osoby w typie Britney Spears, która w wieku 19. lat posiada własny helikopter. Bo sam ma 34 lata, siedzi na materacu, wpierdalając makaron z serem i mówi do siebie: „Jestem jebanym nieudacznikiem, nigdy nie będę miał helikoptera”.
Chyba niemal każda osoba, która robi przyzwoity stand-up nigdy nie myślała o sobie jak o gwieździe. Do tego wiele z tych osób pochodzi z mniej lub bardziej dysfunkcyjnych rodzin.
(Rodzice Billa Burra na przykład prawie w ogóle nie okazywali mu uczuć.)
To o czym w takim razie nie przestają myśleć osoby robiące przyzwoity stand-up? Odpowiedź daje ostatni odcinek serialu „Louie”, w scenie rozmowy z komediowym bęcwałem. Osoby robiące przyzwoity stand-up nie przestają myśleć o tym, jak być lepszymi komikami.
(Ojca Louisa C. K., z racji tego, że był praktycznie nieobecny w życiu syna, nie sposób nazywać ojcem.)
Kto myśli o helikopterach, czerwonych dywanach, sobie na szklanym ekranie? Raczej nie komedianci, których warto słuchać i oglądać. Osoby, które wchodzą w stand-up z myślą o gwiazdorzeniu zwyczajnie pomyliły dziedziny.
Czasami dociera do mnie stąd czy zowąd, że niektóre małe pieski po kilku wyjazdach zorganizowanych przez liczących na zaproszenie zwrotne znajomych z innych miast, położonych w tym smutnym jak pizda kraju, tracą rozum i zaczynają głośno szczekać. Takie pieski powinny stanąć przed jakąś ścianą, wziąć swój głupi łeb i jebnąć nim w tę ścianę. Z całej siły.
Nawiasem mówiąc/pisząc uwielbiam powiedzenie „smutny jak pizda”, choć pizda jest przecież jak wszechświat, ani smutna, ani wesoła; pizda jest indyferentna.
Skąd wynika częste i nieadekwatne do realiów przekonanie o własnej zajebistości? Podejrzewam, że z dobrego, harmonijnego, niezmąconego traumami środowiska rodzinnego. Od dziecka wmawia się niektórym idiotom, że są wyjątkowi i wszyscy wokół nich pragną ich słuchać. Kto nie potrafi obronić się przed tego rodzaju rodzicielską propagandą, ten staje się zapatrzonym w siebie dupkiem. Obserwując takich mocno nabzdyczonych osobników, słuchając ich żałosnego pierdolenia, mam wrażenie, że rodzice mieli dla nich za dużo miłości. Dlatego myślą, że świat też powinien ich bezwarunkowo kochać, są przecież wyjątkowi.
Tymczasem świat ma ich w piździe. A każdy refleksyjny człowiek wie, że nie istnieje coś takiego jak bycie kimś wyjątkowym, które jest niczym więcej jak tylko oszustwem jednostkowej świadomości. Każdego dnia budzisz się jako ta sama osoba, masz jakieś swoje myśli, potrzeby, wyobrażenia. To wszystko może wydawać się wyjątkowe. Ale, kurwa, nie jest.
Osoby refleksyjne, dotknięte jakąś traumą, najczęściej związaną z rozpierdoloną lub popierdoloną rodziną, doskonale zdają sobie z tego sprawę. Jeśli są wśród takich osób jednostki choć trochę interesujące się zachodnim stand-upem, to wiedzą i rozumieją one, że w stand-upie trzeba pokornie zapierdalać, pracować nad sobą, często latami przedzierać się przez bagno niechęci i zobojętnienia, a nie fruwać wyimaginowanymi helikopterami pośród klaszczących rodziców, bez krztyny krytyki podchodzących do działalności scenicznej swoich pociech.
A tak łatwo się zachłysnąć. Pojechać do wspomnianych miast (w tym rzeczonym smutnym jak nadmieniona pizda kraju), gdzie odbywają się niezgorsze frekwencyjnie evenciki, za którymi stoją również wspomniane nikczemne osóbki opierające swoją absurdalną pewność siebie na wzajemnym zapraszaniu się i lizaniu sobie kutasków, usłyszeć tam kilka entuzjastycznych reakcji, dostać trzy stówki do rączki i zyskać silne przekonanie, że rodzice mieli rację. Jestem wyjątkowy. Będę komikiem. Proponuję takim osobom umieścić swój pysk na plakacie, następnie wybrać się samotnie do klubu w Żaganiu czy Rzepinie i zobaczyć, ile jest się wartym na początku drogi. Jest się wartym tyle, co nic. Jest się gównem, którego zniknięcie z powierzchni planety nie zostałoby przez nikogo dostrzeżone.
Bill Burr i Louis C. K. zażarcie się deprecjonują, czyniąc ogromne atuty ze swoich słabości. Dostrzeganie własnych uchybień i przepracowywanie ich w celu wygenerowania działającego materiału to ogromna wartość stand-upu. Jednym z mistrzów w tej dziedzinie jest także niemający za sobą jakiegoś cukierkowego dzieciństwa Marc Maron, który przez długi czas swojej kariery stand-upowej był identyfikowany z porażką. Twórca jednego z najpopularniejszych podcastów na świecie bardzo ładnie powiedział w wywiadzie z Larrym Kingiem, że jeżeli pogodzisz się z przegraną i odpuścisz sobie spełnianie marzeń, to twoje serce ulegnie złamaniu, lecz w konsekwencji poczujesz ulgę. Później, jeżeli przyjdzie sukces, to powiesz po prostu „ok, nie spodziewałem się tego, fajnie” i tyle.
Z kolei Bill Burr, w 2014 roku, nagrał genialny special pt. „I’m Sorry You Feel That Way”, w którym zdradza m. in., że zastanawia się nad zrobieniem licencji pilota i nabyciem helikoptera.