10.09.2015
Nakurwiam z trasy. Miałem nie pić. Ale jak to w trasie. „Miałem nie pić” niezbyt pasuje do „nakurwiam z trasy”. Dlatego nakurwiam na kacu. W trasie tylko alkohol, czasem ziółeczko. Czasem, bo to w moim przypadku znacząco obniża pewność siebie. Nigdy przed występem. Ani w trakcie. Poza trasą alkohol, czasem ziółeczko – w samotności. Bo w samotności nie potrzebuję pewności siebie. A potrzebuję od czasu do czasu zrelaksować umysł. Ziółeczko to najlepszy wybór w takim kontekście.
Bardzo lubię metafedron. Dlatego jem go rzadko. Jest zajebisty. Z pewnością jestem uzależniony. Długoterminowo. Jak myślę o metafedronie, to myślę: „Nie wiem, czy kiedykolwiek czułem się lepiej”. Oczywiście dobry występ, entuzjastyczne reakcje publiczności – to działa jak dobry narkotyk. Metafedron jednakowoż także działa jak dobry narkotyk. Na YouTube jest nagrywka pn. „Fizjologia związku”. Spałem może dwie godziny w ciągu 48 godzin przed rejestracją tego fragmentu. Wtedy był jeszcze mefedron. Wszystko się zmienia. Już nie robię takich rzeczy w trasie. Czasem poza trasą. Czasem, kurwa.
Artie Lange, którego twórczość stand-upową gorąco polecam, mówił, że z chwilą, kiedy pierwszy raz poczuł działanie heroiny, wiedział, że jest udupiony, ponieważ nigdy wcześniej nie czuł się tak dobrze. Artie Lange opowiadał też, jak Norm Macdonald, którego twórczość stand-upową polecam mniej, spalił kiedyś 10 tys. dolarów i powiedział, że i tak by je przejebał w kasynie, więc co za różnica?
Odnośnie palenia pieniędzy, podobno Sam Kinison, którego chyba nie trzeba przedstawiać, robił to dla zabawy. Używki zniszczyły Kinisona. Zniszczyłyby i Marca Marona, który był jednym z kompanów Kinisona. Jednak Maron, w przeciwieństwie do Kinisona, zrobił jedną, bardzo słuszną rzecz. Załadował wszystko, co miał (nie było tego dużo) do auta i wypierdolił z Los Angeles. Od nadmiaru kokainy słyszał głosy. Postanowił uciec od złego towarzystwa i nałogów. Teraz jest kompletnie czysty. Podobnie uczynił w pewnym momencie Bill Hicks, który dostrzegł, że ludzie, z którymi robi różne rzeczy po występach chcą go po prostu zabić; chcą widzieć jak artysta się upadla. A ja nie chcę zabrzmieć bezwzględnie, brutalnie, buńczucznie, lecz na tym polega bratanie się z publiką. Ty niszczysz ich sobą, dajesz im kawałek siebie, oni najchętniej odwdzięczyliby się tym samym, swoją uprzejmością, przekładającą się na używki. Dlatego trzeba zrezygnować z publiki. Po występie.
Jerzy Pilch, wybitny prozaik, alkoholik, przyznał swego czasu, że nie napisał ani linijki pod wpływem alkoholu. Z drugiej strony Witkacy, chyba wszyscy znamy, pizgał te swoje najbardziej wypierdolone portrety pod wpływem najprzeróżniejszych substancji, ich symbole rozpisywał w rogach dzieł. Nie masz reguły. W stand-upie, wydaje mi się, chociaż chuja wiem, mam wrażenie, że od blisko dwudziestu tekstów nieprawdopodobnie się wymądrzam, chcesz unicestwić przepaść pomiędzy tym, kim jesteś, a tym, czym jesteś na scenie. Ten nieznośny rozdźwięk, chujowy kompromis. Towarzyszy ci on na co dzień. Kontrolujesz to ścierwo. Jesteś blisko szaleństwa. Im bliżej szaleństwa jesteś, tym lepiej. Najważniejsze – nie dotknąć tego szaleństwa. Mieć swoje demony osiodłane, gotowe do służebnictwa. Jeżeli znajdziesz harmonię pomiędzy tym, kim jesteś a tym, czym jesteś na scenie: będziesz Maronem. Żadne używki nie będą ci potrzebne. Chyba. Muszę coś zjeść. Jeszcze jestem pijany. Spierdalam. Bez odbioru.