23.07.2015
Otrzymałem niedawno poruszającą wiadomość na FB. Pozwolę sobie zacytować fragment. „Cześć, przeczytałam kilka najnowszych wpisów na Twoim i blogu i jest to tak bliskie moim poglądom, że aż podziękuję. Za szczery, krytyczny i konstruktywny głos w sprawie stand-upu.
Bo wiesz, ja nie tworzę, ale odbieram. Od ok. 10 lat, gdy pierwszy raz zobaczyłam tego starego marudę Carlina. Potem Louisa, Gervaisa, Olivera, Morana, Burra, Marona, Sarah S,Jeffriesa…itd, itp.
Ach, więc to tak?! Tak można otwierać ludziom oczy, zmuszać ich do jakiegokolwiek wysiłku intelektualnego, do zadawania sobie i otoczeniu pytań. Może nawet dzięki temu zmieniać coś w tym gównianym świecie.
Bajka trwałaby dalej gdybym pewnego pięknego dnia nie zetknęła się polskim stand-upem, który nagle stał się kołem ratunkowym dla tracących popularność kabareciarzy, czy pajacujących dzieciaków, którym się wydaje, że są zabawni.
Wiem, że to jest początek, wszyscy chciwie się rzucili na niby łatwy kąsek, czas wszystko zweryfikuje, ale i tak serduszko mi krwawi jak widzę na mieście plakaty z kolejnym baranem, któremu się wydaje, że jest stand-uperem”.
Od razu przepraszam autorkę wiadomości za przytoczenie fragmentu prywatnej korespondencji. Teraz zwracam się bezpośrednio do niej (autorki, nie korespondencji) – nie pytałem o zgodę, chciałem, żeby dowiedziała się niespodzianie, że Twoje słowa znaczą wiele. Nie dla mnie. Tzn. dla mnie także, lecz nie tylko dla mnie. Te słowa są niezmiernie istotne dla wszystkich osób parających się stand-upem w Polsce. Dlatego je przytaczam.
Jebać to, że takiego egocentryka jak ja taka wiadomość może wprowadzić w stan zbliżony do nirwany. Inaczej – zawsze chciałem powiedzieć lub napisać jak Tomasz Lis. „Pal licho”, że takiego egocentryka jak ja taka wiadomość może wprowadzić w stan zbliżony do nirwany.
Przy tym nie chcę zanadto spuszczać się nad swoim pisaniem, finezyjną konstrukcją zdań czy celną argumentacją, hihi. Przytaczam ten fragment, żeby osoby parające się stand-upem w Polsce wiedziały, co mogą sobie o nich myśleć osoby interesujące się prawdziwym stand-upem.
Czy sugeruję, że polski stand-up nie jest prawdziwy? Jasne, że, kurwa, tak! Jednak sprawa nie jest taka prosta. Dla ludzi, którzy nie interesują się zachodnim stand-upem, polski stand-up jest jak najbardziej prawdziwy. Dla tych, dla których, poprzez ciągłe słuchanie podcastów i obserwowanie sceny zachodniej, poszczególni komicy zachodni stają się osobami bardzo bliskimi, polski stand-up to często nieudolna podróbka złożona z „tracących popularność kabareciarzy, czy pajacujących dzieciaków, którym się wydaje, że są zabawni”.
Od jakiegoś czasu funkcjonuje w sieci fanpage Charakterystyczny słodki zapach stand-upu (https://www.facebook.com/zapachstandupu). Administruje nim osoba o niezłym guście i sporej wiedzy. Wrzuca ona tylko fragmenty i grafiki z artystami anglosaskimi. Jestem niemalże pewien, że ta osoba gardzi rodzimym stand-upem, w najlepszym razie go „lekce sobie waży” (tak też chciałem od dawna sobie napisać).
Już dawno temu zauważyłem następującą prawidłowość – ludzie, którzy mocno interesują się zachodnim stand-upem bardzo często zupełnie nie interesują się polskim stand-upem. I na odwrót: coraz liczniejsza publiczność, jaką przyciąga polski stand-up nie składa się ze stand-upowych erudytów.
Powyższa sytuacja prokuruje dwa podejścia do sprawy: 1) można starać się dążyć do anglosaskiego ideału, grać rzeczy inspirowane Zachodem, acz przefiltrowane przez własną wrażliwość, robiąc to dla garstki pasjonatów formy przybyłej z Zachodu oraz całej rzeszy sympatyków absolutnie niezdających sobie sprawy z tego, do jakich ideałów się odwołujemy, 2) można też olać sprawę i robić jakąś dziwną, polską, mocno intuicyjną (pal licho, że irytującą), opierającą się na wyobrażeniach, czym jest i czym może być ta forma, wąsatą wersję stand-upu. Zresztą chyba tak przebiega jeden z podstawowych podziałów w środowisku – goście i gościówy świadomie to robiący oraz goście i gościówy chcący rozśmieszać bez refleksji dot. rodowodu zabiegów przez siebie stosowanych.
Znam kilka postaci z tego środowiska, którym pierwsze podejście jest bliższe. Z racji tego, że jest to podejście bliższe również mojej osobie – z tymi postaciami koleguję się mocniej. Znam też postacie, które mają gdzieś zarówno „tego starego marudę Carlina”, jak i „Louisa, Gervaisa, Olivera, Morana, Burra, Marona, Sarah S,Jeffriesa…itd, itp.”. Wprawdzie można tak żyć. Zadajmy sobie jednakowoż fundamentalne pytanie: po chuj?