16.07.2015
Lubię tańczyć. O jak ja lubię tańczyć! Bez ubrań. Dlatego głównie tańczę w samotności. Albo dla jednej, wyjątkowo zaufanej osoby. Nie lubię ubrań, najchętniej nie używałbym ubrań. Na tej planecie człowiek musi mieć ubrania. Ponieważ ludzie lubią oceniać. Nie lubię też konkursów stand-upowych. Nie ma tam tej unikalnej, wyzutej z bzdurnej konkurencyjności, atmosfery wieczoru stand-upowego, w którym nie liczy się punktacja, tylko wyzuta z ocen akceptacja rozpierdolu panującego w głowie występującego. Publiczność akceptująca pojebaństwo występującego jest jak jedna, zaufana osoba, dla której tańczę bez ubrań. Kiedy tańczę bez ubrań jestem najszczęśliwszym człowiekiem w okolicy. Jeśli nie we wszechświecie.
Publiczność konkursowa jest jak osoba, z którą trzeba rozmawiać w ramach obowiązków służbowych. Ta osoba akceptuje występującego również z pobudek czysto służbowych. Najważniejszy jest efekt, który przełoży się na jak najwyższą punktację. Nie ma miejsca na taniec bez ubrań. Ma być szybko, prosto i głośno. Osobiste pojebaństwo nie wchodzi w grę.
Mogę sobie nie lubić konkursów stand-upowych, a one i tak będą istniały. Ponieważ ludzie lubią oceniać. Nieco ponad rok temu dałem się namówić na wzięcie udziału w jednym konkursie stand-upowym. Bardzo źle mi się grało, słyszałem jak podczas występów konkurentów ludzie głośno śmieją się z tego, czego ja nie miałem im do zaoferowania. Z takich tam zwykłych głupotek. Z tego powodu przed wejściem na scenę zdążyłem wkurwić się na konkurentów i na publiczność, do tego sam siebie zdeprecjonowałem. Będąc już na scenie, zrobiłem swój set od niechcenia, bez przekonania, bez wiary w całą sytuację i – co jeszcze gorsze – we własny materiał. Nie podjąłem walki. Wycinek z tego wieczoru żyje w sieci pn. „Fizjologia związku”.
Wprawdzie nie wygląda to najgorzej, mimo wszystko nie mam dobrych odczuć. Mogło być o wiele lepiej. Teraz, po ponad roku regularnego występowania w dupie, jestem pewien, że byłoby o wiele lepiej. Jednocześnie teraz jestem też pewien, że nie wezmę udziału w żadnym konkursie stand-upowym. I nie chodzi o tamto doświadczenie, chodzi o zasadę. Kategorie sportowe nie służą sztuce. A są ludzie, którzy bardzo się tym „jarają”. Ble! Nie lubię, gdy ktoś mówi „jaram się”. A oni się jarają. Kiedy wygrywają, są królami, kochają wszystkich, przy porażce nienawidzą całego wszechświata. Zapytałem swego czasu starszego kolegę o podobnym podejściu, mianowicie Darka Gadowskiego, z którym tworzę scenę stand-upową w Koszalinie, co to za ludzie. Darek jest starszy, powinien wiedzieć coś więcej. Odpowiedź: „Oni są młodzi, lubią rywalizację”. Biedne małe szczurki. Co sił w nóżkach popylające w malutkich ubrankach po laurki pierwszeństwa.
Przy całej swojej niechęci wiem, że w ubraniach wyglądam lepiej niż bez, a konkursy stanowią doskonałą okazję do pokazania się szerszej publiczności, okazję do wypłynięcia na głęboką wodę. Początkujący komediant zrobi wiele, żeby dotrzeć do jak największej liczby odbiorców. To dobrze. Dzięki temu ja też będę miał co robić, w październiku poprowadzę poznańskie eliminacje do drugiej edycji Antrakt Stand-up Festiwalu, a raczej eliminacje do części konkursowej tej imprezy, która nie tylko konkursem stoi. Obiecuję, że nie będę tańczył.