To było zaraz po tym, jak nie chciałem robić stand-upu. Nie opowiadałem jeszcze, jak nie chciałem robić stand-upu?! Trzeba to nadrobić! – Nie nadaję się do tego! – tak krzyczałem całym swoim jestestwem w okolicach środka 2013 roku. Byłem po pierwszym sezonie open miców na gdańskiej elżbietańskiej. Zmęczony sobą i ludźmi, którzy mnie nienawidzili.
Miałem za sobą jakieś dwa sety, z których byłem zadowolony i kilkanaście mniej lub bardziej chujowych. Ostatni open mic zrobiłem po pijaku, niemal wyrzygując na widownię swoją nienawiść, wraz z dobrymi, mocnymi tekstami, których – teraz to wiem – nie potrafiłem przystępnie przekazać. Później przez jakiś czas mówiłem sobie coś w rodzaju „niech to wszystko pochłonie fala bezmyślnego, prostackiego gówna, nie chcę robić stand-upu!”.
Kilka razy byłem wybuczany. Zawdzięczam to nie tylko sobie. Kacper Ruciński i Abelard Giza w przypływie sadyzmu postanowili zastosować formułę, zgodnie z którą biedna, początkująca, lękająca się wszystkiego osoba na open micu była przez 2 minuty nietykalna w swoim pierdoleniu, natomiast po upływie 2 minut widownia mogła buczeć, manifestując niezgodę na dalsze pierdolenie biednej, początkującej, lękającej się wszystkiego osoby. Ich też wtedy nienawidziłem, za zastosowanie tej strasznej formuły. Teraz jestem wdzięczny. Teraz jedyny sposób, żeby ściągnąć Stramika ze sceny to napuścić na niego bandę agresywnych dresów ze sforą wściekłych rottweilerów. Chociaż niewykluczone, że w takiej sytuacji również podjąłbym walkę, pytając, jak się wabią pieski i ile lat są razem z tymi dresami.
No więc to było zaraz po tym, jak nie chciałem robić stand-upu. A jak to się stało, że ponownie zapragnąłem robić stand-up? Tego też nie opowiadałem?! Ja pierdolę. Mamy wiele do nadrobienia. Z dołka zostałem wyrwany przez moją stand-upową bratnią duszę – Darka Gadowskiego, który poinformował mnie o prowincjonalnym przeglądzie mikrofonowych talentów w mieście o nazwie Brzeg, w którym to mieście, używając wyrazów budzących w moim lingwistycznie wyczulonym serduszku odrazę: „zniszczyłem, „rozjebałem”, była „miazga”. Bardzo nie chciałem tam jechać. Dopiero w dniu przeglądu zdecydowałem się, że pojadę. Był czerwiec. Nie miałem już dziewczyny. Gdybym jeszcze miał, to pewnie, bym nie pojechał. Tylko zajmował się innymi rzeczami. Nie takimi, o jakich myślicie, zboczeńcy, lecz np. szukałbym tzw. „normalnej pracy”, a dziewczyna skutecznie wspierałaby mnie w niechęci do stand-upu.
Nie chcę się tutaj bawić w Bukowskiego, że niby izolacja i samotne dążenie do celu wbrew całemu światu, ale trochę tak jest – dziewczyna, znajomi, członkowie rodziny bezkrytycznie (nadchodzi kolejny wyraz, którym gardzę) „zajarani” tym, co sobie tam szepczecie do mikrofoniku tylko przeszkadzają. Dziewczyna, znajomi, członkowie rodziny bezwarunkowo Was wspierający sprawią, że nie pójdziecie dalej. Ich wsparcie nie wynika z tego, że jesteście w tym dobrzy, ich wsparcie wynika z tego, że jesteście im bliscy. Chociaż niewykluczone, że ze mną jest coś nie tak i muszę czuć opór oraz niechęć, jakiś konflikt, żeby działać z zapałem. Musi być chujowo, żeby było dobrze. Podeprę się jeszcze cytatem z Chrisa Rocka, który mówi: „Przez większość czasu musisz żyć we własnej głowie, gościu” [tłum. własne].
W czerwcu 2013 roku nie miałem nic do roboty, w związku z tym pojechałem do Brzegu. Wchodziłem ostatni, nie liczyłem na jakikolwiek entuzjazm ze strony widowni złożonej z przypadkowych mieszkańców miasteczka – wstęp na przegląd był darmowy. Uczestników dziesiątka. W letniej scenerii festynowej, pośród drobnomieszczańskiego krajobrazu, wszystkie żarty, zachowanie sceniczne, całe moje jebane jestestwo, wszystko to spotkało się z niezwykle entuzjastycznym przyjęciem publiczności. Po zejściu ze sceny w Brzegu mówiłem sobie coś w rodzaju „chcę robić stand-up, będę, kurwa, robił stand-up!”.
Teraz do rzeczy: prawda jest taka, że od początku chciałem napisać o tym, jak nie chciałem robić stand-upu, ale o tym jak nie chciałem być gospodarzem też napiszę. W następnym odcinku. Będzie on nosił tytuł „Jak nie chciałem być gospodarzem dwa”. Pa!