Z pierwszym od jakiegoś czasu koleguję się dosyć mocno. Patronował mojemu wchodzeniu w stand-up i sam stand-upem zainteresował się przed kilkoma laty na tyle mocno, że niedawno uśmiercił odnoszącą ogromne sukcesy formację kabaretową, której był liderem. Chcąc całkowicie poświęcić się stand-upowi! Za to wszystko z mojej strony monstrualne „propsy”.
Lubię czasem użyć słowa z niższych rejestrów językowych, haha.
Z drugim zostaliśmy kolegami niedawno. On z kolei odszedł ze swojej formacji kabaretowej, która stara się egzystować bez niego, mimo że był jej frontmanem. Biorąc pod uwagę pogardę ze strony wielu polskich artystów stand-upowych.
Pierwszy o wiele bardziej świadomie dąży do swoich celów. Drugi chce przede wszystkim być pogardzany przez mniejszą liczbę polskich artystów stand-upowych. Gdyby jakimś trafem pierwszy posiadał status drugiego, to byłby pogardzany niczym drugi i miałby kilku fałszywych kolegów mniej.
Lubię czasem zidentyfikować objawy hipokryzji, hehe.
Może w alternatywnej rzeczywistości role są odwrócone i pierwszy jest drugim. A może sytuacja jest jeszcze bardziej popierdolona. To ja jestem ekskabareciarzem, który zmaga się z milionami złotych na koncie i dyskomfortem ekskabareciarza robiącym stand-up. A oni są np. kierowcami autobusów miejskich w Pruszczu Gdańskim i Bytomiu.
W tej rzeczywistości jest jednak tak: nie mam żadnego dyskomfortu artystycznego i nie muszę zmagać się z milionami na koncie. Zaczynałem od open mica, na który wybrałem się do Gdańska pod koniec roku 2012. Pierwszy powiedział mi kiedyś, że nie mam nic do stracenia i to jest najlepsze, co może być.
Dostrzegam w byłych kabareciarzach robiących stand-up urok postkomunistów. Jestem lewakiem, więc nie mam problemu z postkomunistami; staram się ich zrozumieć i ulegam temu urokowi. Ekskabareciarze i postkomuniści są bogatsi doświadczeniem, potrafią wiele wyjaśnić, dysponują spojrzeniem, którego nie kala społeczno-sceniczny snobizm.
Poza tym mój ojciec był w partii, hihi.
Ekskabareciarze i postkumuniści kiedyś zaangażowali się w coś, co okazało się gównem. Czymś pięknym przede wszystkim w teorii i na chwilę, dobrym rozwiązaniem temporalnym, lecz ścierwem w długotrwałej realizacji praktycznej. Ekskabareciarze i postkomuniści są silnie identyfikowalni z jeszcze jednego powodu. Gdyby kraj o nazwie Polska był po wojnie pod większym wpływem kultury Zachodu, stand-up miałby szansę na nieco wcześniejsze narodziny nad Wisłą, niż to się w istocie stało. W teatrach całego kraju graliby teraz stand-uperzy, a nie Paranienormalni.
Nigdy nie wgryzłem się w kabarety, nie pokochałem ich, w ogóle trzymałem się z dala od jakiejkolwiek sceny. Przybywam z planety, na której trzeba być uważnym i refleksyjnym, bo ludzie dookoła są sarkastyczni, dużo czytają, znają trudne słowa i nienawidzą świata. W takich wodach mentalnych nadal się trochę pluskam. One ożywczo działają na mój mózg. Dlatego humor prezentowany przez kabarety nigdy specjalnie do mnie nie przemówił.
Jedyne czego mogę żałować, to właśnie tego, że stand-up nie narodził się w Polsce wcześniej. Już dawno jednakowoż nauczyłem się niczego nie żałować. Jak coś się wydarzy albo nie wydarzy, to nie ma sposobu, żeby to coś się „oddarzyło” albo nagle wydarzyło. Czasem wyobrażam sobie tylko, że to coś nie wydarza się albo wydarza w alternatywnej rzeczywistości. Np. stand-up w Polsce rodzi się już w latach 80., a ja zaczynam go robić w wieku lat 14.
I teraz zmagam się z milionami na koncie oraz koniecznością zagrania dwa razy pod rząd w Sali Kongresowej, haha, hehe, hihi.